“Kroniki Seinfelda” – „serial o niczym”. Czyżby?
Tytuł: Kroniki Seinfelda (Seinfeld Chronicles/Seinfeld)
Lata produkcji: 1989-1998
Twórcy: Jerry Seinfeld i Larry David
Scenariusz: Jerry Seinfeld, Larry David, Larry Charles, Peter Mehlman, Gregg Kavet, Carol Leifer, David Mandel, Jeff Schaffer, Steve Koren, Jennifer Crittenden, Tom Gammill, Max Pross, Dan O’Keefe, Charlie Rubin, Marjorie Gross, Alec Berg, Elaine Pope, and Spike Feresten.
Reżyseria: Art Wolff, Tom Cherones, Andy Ackerman, David Steinberg, David Owen Trainor, Jason Alexander
Obsada: Jerry Seinfeld, Jason Alexander, Michael Richards, Julia Louis-Dreyfus, Wayne Knight, Liz Sheridan, Barney Martin, Jerry Stiller, Estelle Harris i inni.
Ponad 30 lat po emisji odcinka pilotowego i ponad dwie dekady od zakończenia produkcji, serial Kroniki Seinfelda pozostaje faworytem krytyków, rozproszonych po świecie fanów łączy w elitarne grupy i zajmuje najwyższe pozycje w rozmaitych zestawieniach. Sukces serialu przerósł najśmielsze oczekiwania twórców, szefów stacji NBC i producentów z Castle Rock Entertainment. 5 lipca 1989, gdy wyemitowano pierwszy odcinek, rozpoczęła się nowa era amerykańskiej telewizji. Sitcom z Jerrym Seinfeldem w roli głównej okazał się nie tylko telewizyjnym hitem, ale i kulturowym fenomenem. W 1995 i w 1998 zajmował pierwszą pozycję w rankingach oglądalności. W czwartkowe wieczory przed ekranami telewizorów zasiadało blisko 30 milionów Amerykanów. W 2002 redakcja popularnego magazynu „TV Guide” przyznała Kronikom Seinfelda tytuł „najlepszego serialu komediowego wszech czasów”.
„Jerry Seinfeld będzie wkrótce miał własny program w NBC”
6 maja 1981 roku. Johnny Carson zaprasza na The Tonight Show. W znanym programie występuje młody stand-uper z Nowego Jorku, niejaki Jerry Seinfeld. Carson jest pod wrażeniem. Nie on jeden. Od tej pory o Jerrym Seinfeldzie będzie coraz głośniej. Artysta powie po latach, że występ u Carsona był najważniejszym w jego karierze.
George Shapiro, jeden z hollywoodzkich łowców talentów, był jednym z wielu, którzy zwrócili uwagę na Seinfelda. Widział nie tylko pamiętny odcinek The Tonight Show, ale też kilka występów Jerry’ego w popularnym klubie komediowym Comedy Store w Los Angeles. Za którymś razem zabrał do klubu swojego wspólnika, Howarda Westa. Zgodnie stwierdzili, że Jerry Seinfeld miał w sobie coś wyjątkowego, a jego obserwacyjny humor (dowcipy oparte na codziennych aspektach życia, pozornie nieistotnych szczegółach) trafiał do publiczności.
Shapiro został managerem Jerry’ego. Napisał list do ówczesnego szefa stacji NBC, Brandona Tertikoffa: „Uznaj mnie za wariata, ale mam przeczucie, że Jerry Seinfeld będzie wkrótce miał własny program w NBC”. List to jeszcze nic. Za sprawą George’a Shapiro do Tertikoffa docierały wszystkie artykuły o Seinfeldzie, pozytywne recenzje jego występów i komentarze, które dziś można by uznać za proroctwa wielkiej sławy. Wreszcie szefostwo NBC postanowiło zaprosić Jerry’ego Seinfelda na spotkanie.
„Stand-uperzy nie znoszą spotkań w środku dnia. Mamy wrażenie, że to rozwala nam całe popołudnie. Zajmuję się komedią, ponieważ chciałem mieć wolne od 10 do 18. Zawsze. No, ale skoro George zadał sobie tyle trudu, poszedłem na to spotkanie” – wspominał Seinfeld.
Jerry’ego przyjęli Warren Littlefield oraz Rick Ludwin. Przeszli od razu do rzeczy: „Jerry, co chciałbyś robić w telewizji? Chcesz prowadzić program, grać w serialu, masz może inni pomysł? Przedstaw tylko swoją wizję, a dajemy zielone światło”. Czego chcieć więcej?
Seinfeld miał już doświadczenie telewizyjne. Nie najlepsze. Występował gościnnie w sitcomie ABC Benson, ale wypowiadanie kwestii napisanych przez kogoś innego doprowadzało go do szewskiej pasji. Gdy któregoś dnia przyszedł na plan i usiadł na swoim krześle, nigdzie nie zobaczył maszynopisu z przygotowanymi dla niego kwestiami. Producenci zapomnieli go poinformować, że został zwolniony. Ta sytuacja uświadomiła Jerry’emu jedno: jeśli jeszcze kiedykolwiek będzie występował w telewizji, to tylko będąc sobą i mówiąc to, co mu pasuje. Taki warunek przedstawił Littlefieldowi i Ludwinowi. „Nie ma sprawy” – usłyszał.
Kroniki Seinfelda – jak się to wszystko zaczęło
Jerry był cenionym stand-uperem, ale nie bardzo wiedział, jak zabrać się za pisanie scenariusza serialu komediowego. Po udanej rozmowie z producentami z NBC wrócił do Nowego Jorku, mając nadzieję, że tam wpadnie na dobry pomysł. No i wpadł.
Jakiś czas wcześniej występował w legendarnym New York Comedy Club. Poznał tam Larry’ego Davida. Larry był jednym z tych komików, którzy wychodzili na scenę przekonani, że zaszczycają publiczność swoimi dowcipami. Gdy nie słyszał salw śmiechu, krzyczał: „A po cholerę mi to! Pieprzcie się!” i schodził ze sceny. Jerry jednak cenił go i uważał za człowieka nadzwyczaj utalentowanego. Larry David miał już doświadczenie pisarskie – przez kilka lat pisał scenariusze programów komediowych dla ABC oraz skecze do dumy NBC, słynnego Saturday Night Live.
„(Larry) był jedynym znanym mi człowiekiem, który cokolwiek napisał. Miał na koncie scenariusz, a ja nie obracałem się wśród ludzi, którzy pisali coś więcej niż skecze o fistaszkach. On notował jakieś teksty na kartkach, więc uznałem go za pisarza” – wspominał Jerry Seinfeld. Panowie mieli okazję współpracować już wcześniej. Na przyjęciu urodzinowym wspólnej znajomej Seinfeld przeczytał napisany przez Davida skecz, który był prezentem dla solenizantki. Wyszło bardzo dobrze. Panowie doskonale się rozumieli, a pisane przez Larry’ego słowa brzmiały rewelacyjnie wypowiadane przez Jerry’ego.
Propozycja współpracy przy tworzeniu serialu komediowego była dla Larry’ego Davida niemałym zaskoczeniem, ale ponieważ akurat nie miał co robić i groszem nie śmierdział, zdecydował się spróbować. Tak sobie dyskutując, panowie weszli do koreańskich delikatesów. Przechadzając się między regałami prowadzili rozmowę: trochę o życiu, trochę o osobliwych artykułach, które zauważali na sklepowych półkach. „To jest to! O tym powinien być nasz serial!” – stwierdził Larry. Jerry nie krył zdziwienia. Jak to? Serial o koreańskich produktach spożywczych? „Nie!’’ – pospieszył Larry z wyjaśnieniem – „Takie gadanie, wiesz, o życiu i w ogóle”.
Bohaterowie kultowego serialu
Brawa za koncepcję. Teraz trzeba było stworzyć bohaterów. Jerry miał być sobą, po prostu. No, w nieco złagodzonej wersji. Jak sam po latach wyznał, w życiu jest „większym dupkiem”. Serialowy Seinfeld to pedant i mizofob (człowiek odczuwający lęk przed brudem i zarazkami), nieszczególnie empatyczny, nieco egoistyczny, ale w sumie dający się lubić. Mogłoby się zdawać, że jego życie toczy się wokół Supermana i płatków śniadaniowych. Jerry jest jednak (przynajmniej w serialu) głosem rozsądku i tym, do którego zwracają się przyjaciele w potrzebie. Jednym z przyjaciół naszego bohatera jest George Costanza – tę postać Larry David wzorował na sobie. George nie jest osobą wzbudzającą sympatię, choć niewątpliwie można się z niego pośmiać.
To sknera, egocentryk, zakompleksiony neurotyk i choleryk. Ciężki przypadek życiowego nieudacznika, którego na zmianę prześladują pech i własna osobowość. Niełatwo było znaleźć kogoś, kto sprostałby tak wymagającej roli. Larry David zdecydowanie nie miał ochoty grać samego siebie. Na przesłuchanie zaproszono Jasona Alexandra. Jerry widział go kiedyś na Broadwayu i był pod wrażeniem. David nigdy o aktorze nie słyszał, co nie było nawet dziwne – w tamtym czasie Jason Alexander był przede wszystkim aktorem teatralnym, który nie odniósł jeszcze spektakularnego sukcesu w telewizji. Zjawił się jednak na castingu do Kronik Seinfelda. „Dowiedziałem się, że o rolę George’a starał się też Larry Miller, najlepszy przyjaciel Jerry’ego Seinfelda. Uznałem, że to on dostanie angaż” – wspominał po latach Alexander. Gdy tylko wrócił do Nowego Jorku, dowiedział się, że jednak to on zagra w nowym sitcomie NBC.
Larry David i Jerry Seinfeld postanowili wprowadzić do scenariusza jeszcze jednego bohatera. Miał to być ekscentryczny sąsiad Jerry’ego, Cosmo Kramer (w scenariuszu pilota podpisany jako Kessler). Życiowym celem Kramera jest unikanie stałego zatrudnienia. To sympatyczny dziwak żyjący w swoim świecie. Inspiracją dla tej postaci był niejaki Kenny Kramer, dawny sąsiad Larry’ego Davida. Oryginalny Kramer entuzjastycznie zareagował na pomysł „wprowadzenia go” do serialu. Chciał nawet zagrać samego siebie. „Nie, nie możesz zagrać Kramera” – tłumaczył mu Larry, który doskonale wiedział, że NBC nigdy się na coś takiego nie zgodzi, zresztą słusznie. „Ale ja JESTEM Kramerem!” – przekonywał Kenny.
Ostatecznie, po dłuższych poszukiwaniach odpowiedniego aktora, rolę powierzono Michaelowi Richardsowi. David pamiętał go z czasów pracy dla ABC. Również Seinfeld go kojarzył, a nawet podziwiał. Stwierdził, że jeśli akurat Michael nie miał innych zobowiązań i chciałby nawiązać współpracę, byłby najlepszym kandydatem. Choć Larry podszedł do koncepcji nieco sceptycznie (szukał aktora, który bardziej przypominałby mu prawdziwego Kramera), musiał w końcu ustąpić. Zwłaszcza po tym, jak rewelacyjnie wypadł Richards na przesłuchaniu. Później David przyznał: „Cholera, (Jerry) miał rację”.
Powstał scenariusz odcinka pilotowego. Zebrano obsadę. Pierwszy klaps miał paść w tym samym studiu, w którym przed laty kręcono niezwykle popularny sitcom Dick Van Dyke Show. Jerry i Larry uznali to za dobrą wróżbę. Trwający dwadzieścia kilka minut odcinek o charakterystycznej strukturze: stand-upowa scena otwierająca, szereg scen konwersacyjnych i stand-upowe zamknięcie, nie powalił na kolana szefów NBC i nie zachwycił widzów. Niewiele brakowało, a na pilocie skończyłaby się cała seinfeldowska przygoda. Larry czuł pismo nosem. Jerry uważał natomiast, że wszyscy spisali się świetnie i przeczuwał wielki sukces.
„Jerry, teraz wszyscy oglądają Alfa! Jeśli ludziom podoba się Alf, jak może im się spodobać nasz serial? Tak, mnie by się podobało, ale ja nie oglądam telewizji” – tłumaczył Seinfeldowi grający George’a Jason Alexander. Coś było na rzeczy. Warren Littlefield zapoznał się z zebranymi przez NBC i Castle Rock Enterteinment danymi oraz recenzjami i stwierdził: „Kroniki Seinfelda, nasze hołubione dziecko, okazało się gównem”. Wśród zarzutów znalazły się następujące: kiepscy aktorzy w rolach drugoplanowych, nuda, Jerry Seinfeld bez wyrazu i charyzmy, za słaby w roli głównej.
Rick Ludwin postanowił jednak zawalczyć o Kroniki Seinfelda. Ograniczył koszty innych produkcji i pozyskał budżet na cztery dodatkowe odcinki sitcomu, w którym dostrzegł coś interesującego. Seinfeld i David dostali drugą szansę. Był tylko jeden warunek: w serialu miał pojawić się pierwiastek żeński. Nie sarkastyczna kelnerka na dalszym planie (jak w odcinku pilotowym), ale równoprawna bohaterka, czwarty członek paczki Seinfelda. Dało się zrobić.
Pierwowzorem Elaine Benes była Monica Yates, z którą parę lat wcześniej spotykał się Larry. Po rozstaniu żyli w przyjaźni. David chciał wprowadzić podobną dynamikę i podobną kobiecą osobowość do serialu. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Serialowa Elaine jest byłą dziewczyną, a po zerwaniu dobrą przyjaciółką Jerry’ego. To postać niezwykle ciekawa: neurotyczna, bardzo inteligentna (w jednym z odcinków przyznała, że jej IQ to 145, jednak z testu, który zdawała wyręczając George’a, otrzymała wynik 151), sarkastyczna, ale też samolubna i impulsywna. Ma skłonność do przesadnej szczerości i angażowania się w dysfunkcyjne związki. Któż mógłby ją zagrać?
Mnóstwo młodych aktorek przyszło na przesłuchanie. O rolę starały się m.in. Patricia Heaton (później znana z serialu Wszyscy kochają Raymonda) i Rosie O’Donnell. Wybór padł na wyjątkowo utalentowaną Julię Louis-Dreyfus, która osiągała sukcesy występując w Saturday Night Live. Miała też doświadczenie stricte aktorskie. Nie było szans, żeby nie sprawdziła się w roli Elaine Benes. Wiedział o tym Larry, który osobiście ją polecił. Również Jerry przyznał, że z Julią czuł się bardzo swobodnie podczas castingu. Z każdym z członków obsady potrafiła się porozumieć w ułamku sekundy. Louis-Dreyfus już w pierwszym odcinku ze swoim udziałem udowodniła, że nie da się zepchnąć na dalszy plan i że bez niej Kroniki Seinfelda nie zajdą wysoko.
Kroniki Seinfelda – nihilizm, cynizm, sarkazm i marzenie o orgazmie
Gdy stacja NBC dała Kronikom Seinfelda drugą szansę, Larry David dostał ataku paniki. Kompletnie nie miał pojęcia, o czym pisać, żeby szansy nie zaprzepaścić. Ponieważ na wszystko reagował zbyt emocjonalnie, nie brał udziału w rozmowach z NBC ani z Castle Rock. Jerry natomiast cierpliwie wysłuchiwał sugestii producentów. „Tak, rozumiem, o co wam chodzi. To jest ok, ale nie zrobimy tego” – odpowiadał.
Powstawały scenariusze kolejnych odcinków. Z czasem grupa scenarzystów powiększyła się o kilku utalentowanych pisarzy. Do Larry’ego i Jerry’ego dołączyli m.in. Larry Charles, Peter Mehlman, Gregg Kavet, Carol Leifer, David Mandel, Jeff Schaffer, Steve Koren, Jennifer Crittenden. Twórcy serialu zawsze mieli decydujące słowo i bez oporów przedstawiali w poszczególnych odcinkach doświadczenia z własnego życia. Okazuje się, że nawet najbardziej niewiarygodne sytuacje prezentowane w Kronikach Seinfelda miały więcej wspólnego z rzeczywistością, niż mogłoby się wydawać. Jason Alexander długo nie wiedział, że pierwowzorem George’a był Larry David. Przed kręceniem jednej ze scen aktor podszedł do Davida i stwierdził: „Słuchaj, po pierwsze coś takiego w ogóle nie mogłoby się wydarzyć. Po drugie, nawet gdyby się wydarzyło, żaden człowiek nie zareagowałby w ten sposób”. Scenarzysta nie krył oburzenia: „Co ty bredzisz! Mnie się to zdarzyło i ja tak zareagowałem!”.
Być może część przedstawionych w serialu sytuacji była absurdalna, ale czyż życie nie jest pełne absurdów? Na to właśnie zwracają uwagę Kroniki Seinfelda. Dowcip Jerry’ego polega na wskazywaniu palcem codziennych niedorzeczności. Widać to przede wszystkim w stand-upowych scenach otwierających i zamykających.
Widzowie w końcu zaakceptowali sitcom Seinfelda i Davida. Krytycy podkreślali, jak bardzo „nowojorski” jest serial. Klimat Kronik porównywano do klimatu filmów Woody’ego Allena. Bohaterowie byli inni niż ci, których dotychczas przedstawiano w amerykańskich sitcomach. Przede wszystkim Jerry i Larry nigdy nie chcieli stworzyć klasycznego sitcomu, którego akcja toczyłaby się w salonie lub kuchni, każdy odcinek kończyłby się morałem, a postaci (oczywiście będące członkami jednej rodziny) okazywałyby sobie miłość poprzez ciągłe przytulanie. „Żadnej nauki, żadnego przytulania!” – to było motto Kronik Seinfelda.
Twórcy nowego sitcomu NBC nie tylko odwrócili się na pięcie od lekkiej komedii familijnej, ale też postanowili, że ich bohaterowie nie będą uczyć się na swoich błędach. Krytycy zwrócili uwagę, że Jerry, George, Elaine i Kramer to ludzie nieprzystosowani do życia w społeczeństwie, oderwani od wartości rodzinnych, skupieni na sobie. Każdy z nich byłby wymarzonym klientem psychoanalityka. Zresztą niektórzy członkowie paczki chodzili na terapię, a Elaine nawet wdała się w romans z manipulującym terapeutą.
Nasi bohaterowie to cynicy. Kramer w najmniejszym stopniu, ale to szczególny przypadek. Można wyczuć subtelną (a może wcale nie tak subtelną?) nutę nihilizmu. Nikt z naszej czwórki nie potrafi stworzyć zdrowego, szczęśliwego związku. Szczerze mówiąc, Jerry, George, Elaine czy Kramer nie są ludźmi, którzy w prawdziwym życiu wzbudzaliby sympatię, w każdym razie nie na dłuższą metę. Co innego w serialu. Można pokusić się o stwierdzenie, że uosabiali wszystko, czego sami w sobie nie lubimy. Są tacy, jacy my nie chcielibyśmy być. A może właśnie dlatego tak dobrze się ogląda Kroniki Seinfelda – ponieważ czujemy się od bohaterów lepsi, bardziej zrównoważeni, mniej egoistyczni niż ci neurotyczni cynicy, nihiliści, którym nic w życiu nie wychodzi.
Pozdrowienia ze szczytu
Odcinki pierwszego sezonu emitowano w czwartkowe wieczory, zaraz po powtórkach szalenie popularnego serialu Zdrówko. Dzięki temu sitcom Jerry’ego i Larry’ego miał szansę przetrwać. Szału nie było, ale wyniki oglądalności pozwalały być dobrej myśli.
23 maja 1991 roku wyemitowano jedenasty odcinek drugiego sezonu Kronik Seinfelda, zatytułowany Chińska restauracja. W tym odcinku dzieje się…nic. Jerry, George i wściekle głodna Elaine po prostu czekają na stolik w chińskiej knajpie. Larry i Jerry wybrali się raz do podobnego lokalu, a na stolik czekali w nieskończoność. Uznali, że to dobry temat na odcinek sitcomu. Producenci nie byli zachwyceni. Ostatecznie machnęli ręką. Niewiele ryzykowali, biorąc pod uwagę, że akurat ten epizod nie wymagał imponującego budżetu. Poza tym Larry David zagroził, że jeśli NBC wprowadzi jakiekolwiek zmiany do scenariusza, on rzuci wszystko w diabły i nigdy nie wróci. Ku wielkiemu zdumieniu producentów, Chińska restauracja okazała się prawdziwym przełomem. Krytycy prześcigali się w pisaniu pozytywnych recenzji. Jedenasty odcinek drugiej serii nadał kierunek Kronikom Seinfelda i udowodnił, że „serial o niczym” może być dobry i może się podobać.
Od tamtej pory było już tylko lepiej. Sezon trzeci umocnił pozycję sitcomu w ramówce NBC. Od czwartej serii Kroniki zmierzały już pewnym krokiem na szczyt. Kontrowersyjny odcinek zatytułowany Konkurs został nagrodzony Emmy i to był początek lawiny nagród. Odcinki sezonu piątego przyciągały przed ekrany jeszcze więcej widzów – dwunasty i czternasty odcinek obejrzało trzydzieści pięć milionów Amerykanów. Oglądalność systematycznie rosła, a w 1995 roku, w czasie emisji szóstego sezonu, Kroniki Seinfelda zajęły najwyższą pozycję w rankingach oglądalności. Sukces udało się powtórzyć trzy lata później, gdy prezentowano ostatni, dziewiąty sezon. Odcinek finałowy (14 maja 1998) obejrzało ponad 76 milionów widzów.
W 1993 roku serial nagrodzono Złotym Globem. Rok później nagrodę Hollywoodzkiego Stowarzyszenia Prasy Zagranicznej otrzymali Jerry Seinfeld i Julia Louis-Dreyfus. Na koncie Kronik Seinfelda jest także dziesięć nagród Emmy, cztery nagrody Gildii Pisarzy Amerykańskich (Writers Gulid of America Awards) i wiele innych.
Kroniki Seinfelda były nie tylko wielkim telewizyjnym hitem, ale też kulturowym fenomenem. Mnóstwo wyrażeń używanych przez bohaterów przeniknęło do codziennego języka Amerykanów i rozproszonych po świecie fanów, spośród których wielu świętuje Festivus (wymyślone święto będące mniej komercyjnym zamiennikiem Bożego Narodzenia – tę historię poznajemy w dziesiątym odcinku dziewiątego sezonu), czy mówi „Yada yada yada” zamiast „i tak dalej”.
Kroniki Seinfelda vs. Przyjaciele – wieczna rywalizacja
Choć Kroniki Seinfelda pojawiły się w ramówce NBC w roku 1989, a serial Przyjaciele w 1994, oba seriale są nieustannie porównywane i z jakiegoś powodu socjolodzy, krytycy oraz wielbiciele poszukują odpowiedzi na pytanie, który sitcom jest lepszy. W obu produkcjach bohaterami są młodzi mieszkańcy Nowego Jorku popijający kawę z przyjaciółmi, mniej lub bardziej oddaleni od wartości rodzinnych. Na tym podobieństwa się kończą.
Bez wątpienia Kroniki Seinfelda pozostają od lat faworytem krytyków, którzy zwracają uwagę na dobry scenariusz (przynajmniej od czasu wizyty naszych bohaterów w chińskiej knajpie), nieco bardziej ambitny humor oscylujący wokół filozofii oraz nowojorskiej neurozy. Przyjaciele to zupełnie inna bajka. Humor jest tu raczej przeciętny, ale też bardziej przystępny. Bohaterowie dają się lubić. Przesłanie Kronik Seinfelda jest bardziej pesymistyczne niż Przyjaciół. W serialu Seinfelda i Davida nie ma cukierkowatości, głaskania po głowie i powtarzania, że wszystko się ułoży. Między wierszami pobrzmiewa prosta sugestia: „Jest do dupy. Nabierz dystansu, a przeżyjesz”.
W latach 90. twórcy Przyjaciół nawet nie marzyli, że ich serial dorówna popularnością Kronikom Seinfelda. Sitcom Marty Kauffman i Davida Crane’a nigdy nie miał takiej oglądalności jak dzieło Jerry’ego Seinfelda i Larry’ego Davida. Co do nagród, Kroniki Seinfelda triumfowały nieco częściej, choć w tamtym okresie większość statuetek zgarniał Frasier.
W latach 1994-1998 Kroniki Seinfelda uznawano za najlepiej napisany serial, którego jakość potrafili docenić także widzowie. Dziś jednak nawet wysokie pozycje w rozmaitych zestawieniach typu „najlepszy serial wszech czasów”, sentymentalne felietony dziennikarzy, wciąż znakomite recenzje krytyków, nie są w stanie zapewnić „serialowi o niczym” tak wielkiej międzynarodowej sławy i uwielbienia, jaką cieszą się Przyjaciele. Z drugiej strony, czy zainteresowanie powtórkami i liczba sprzedanych gadżetów są rzeczywiście odpowiednią miarą wartości produkcji telewizyjnej?
Kroniki Seinfelda miały trudne początki, z czasem jednak sitcom osiągnął niewyobrażalny sukces. Jerry’emu Seinfeldowi proponowano pięć milionów dolarów za każdy odcinek dziesiątego sezonu, ale Jerry oferty nie przyjął. Po zakończeniu zdjęć podarował kolegom z planu zegarki Cartiera z wygrawerowanym podziękowaniem i tak zamknął sitcomowy rozdział.
Dziś sentyment do Kronik Seinfelda łączy fanów w elitarne kluby. W mediach społecznościowych mnóstwo jest grup zrzeszających wielbicieli serialu czy samego Jerry’ego Seinfelda. Nie ulega wątpliwości, że w latach 90. był to serial inny niż wszystkie. Spodobał się między innymi dlatego, że twórcy bardzo rzadko szli na kompromisy wobec swoich wizji. Robili to, co czuli i dlatego wyszło im świetnie. Pomimo nieco pesymistycznego (a może raczej realistycznego?) wydźwięku Kroniki Seinfelda to serial niezwykle zabawny – choć humor bywa cierpki, a bohaterowie są genialnie napisani i po prostu ciekawi. Aż chce się podsłuchiwać ich rozmowy, obserwować reakcje na banalne zdarzenia i pozornie nieistotne szczegóły, które potrafią wywołać niespodziewane wybuchy emocji. Czy rzeczywiście Kroniki Seinfelda są serialem „o niczym”? Jak powiedział Jerry Seinfeld: „Nawet nic jest przecież czymś”.
Literatura:
Ryan Dawson, Seinfeld: a show about something, Cambridge University 2006