„Burzliwy poniedziałek” – polski free jazz
Tytuł: „Burzliwy poniedziałek”
Tytuł oryginalny: „Stormy Monday”
Rok produkcji: 1988
Reżyseria: Mike Figgis
Obsada: Melanie Griffith, Tommy Lee Jones, Sting, Sean Bean i inni
W 1987 roku, w Newcastle – angielskim mieście położonym na północnym brzegu rzeki Tyne – nikomu nieznany wówczas brytyjski reżyser – Mike Figgis, zrealizował neo-noirową opowieść, zakropioną ponurą aurą i hałaśliwym jazzem. Historia przedstawiona w filmie jest dość niejednoznaczna, a zaprezentowani w niej bohaterowie – pomimo skrywania wielu tajemnic niedostępnych dla widza przez większość seansu – są nakreśleni tak ciekawie, że – niezależnie od zagadki bijącej z ekranu – jesteśmy zaabsorbowani ich losami. „Burzliwy poniedziałek”, bo o nim mowa, to popisowy i niezwykle stylowy debiut późniejszego twórcy „Spraw wewnętrznych” (1990) i „Zostawić Las Vegas” (1995), gdzie seks, polityka i przemoc stworzyły jedyną w swoim rodzaju mieszankę – niczym szklanka napoju, w której poszczególne składniki wydają się rozmyte.
„Burzliwy poniedziałek” – zarys fabuły
„Burzliwy poniedziałek”, w reżyserii Mike’a Figgisa, opowiada o perypetiach czworga osób: Kate – atrakcyjnej barmanki wykonującej tajne zadania na zlecenie tajemniczego syndykatu, Francisa Cosmo – amerykańskiego biznesmena z politycznymi koneksjami, planującego dużą inwestycję w Newcastle, Finney’a – właściciela klubu muzycznego „Weegee” i Brendana – młodzieńca bez perspektyw, który podejmuje zatrudnienie w tymże lokalu jako sprzątacz i kierowca. Ten, na pierwszy rzut oka, niepasujący do siebie kwartet połączy z pozoru prosta intryga, jednak im dalej bohaterowie zabrną, tym sroższe konsekwencje spotkają ich na końcu.
„Burzliwy poniedziałek” – tajemnica główną postacią filmu
„Burzliwy poniedziałek” to klasyczny thriller sensacyjny, charakterystyczny dla produkcji realizowanych w latach 80. XX wieku. Jednak to, co wyróżnia go spośród pozostałych dzieł z tamtego okresu, to unikalny klimat, który w obiektywie wybitnego brytyjskiego operatora – Rogera Deakinsa, maluje przed naszymi oczami zupełnie nowe oblicze mroczności, a gdy dodamy do tego oryginalny scenariusz, obfitujący w wiele ciekawych zwrotów akcji, otrzymamy film perfekcyjny zarówno pod kątem treści, jak i formy.
Każdy z czworga bohaterów ma nieszablonowe wprowadzenie, a sposób, w jaki później krzyżują się ich drogi, odznacza się kreatywnością, tak rzadko spotykaną we współczesnym kinie. Pomimo świetnie naszkicowanych postaci, najciekawszym podmiotem, biorącym czynny udział w omawianej produkcji, pozostaje tajemnica. Brzmi to co prawda bardzo abstrakcyjnie, ale przez te sześć kwadransów, bo dokładnie tyle trwa neo-noirowa baśń Figgisa, jesteśmy świadkami niedopowiedzeń, niepewnych ludzkich spojrzeń i gestów zamkniętych w klaustrofobicznych pokojach hotelowych, garażach i knajpach, gdzie za każdym zakrętem czai się coś niepokojącego, co od pewnego momentu staje się nie tylko zdradliwe, ale, co gorsza, śmiertelne.
„Burzliwy poniedziałek” – sylwetki bohaterów filmu Mike’a Figgisa
Amerykańska aktorka – Melanie Griffith, dla której omawiany obraz był ostatnim kameralnym utworem filmowym poprzedzającym najgłośniejszą produkcję z jej udziałem – „Pracującą dziewczynę”, w reżyserii Mike’a Nicholsa, wciela się w rolę Kate – podwładnej Francisa Cosmo. Kobietę i tajemniczego biznesmena łączy niejasna relacja, a dziwna zależność, jaką widać między nimi, nie pozwala barmance na swobodne poruszanie się po zachmurzonych ulicach Newcastle. Dopiero przypadkowe poznanie Brendana, z którym ta nawiąże intymny stosunek, pozwoli jej na odrobinę wytchnienia, lecz kiedy napastliwy „pracodawca” z hukiem zapuka do ich drzwi, protekcja ze strony młodego mężczyzny okaże się niewystarczająca.
W rolę Francisa Cosmo wcielił się Amerykanin – Tommy Lee Jones i już na tym etapie kariery dało się zauważyć u aktora pewną manierę, charakterystyczną dla postaci, która za pięć lat przyniesie mu nie tylko gratyfikację artystyczną, ale przede wszystkim najważniejszą nagrodę filmową, czyli Oskara. Mowa tu o wybitnej kreacji szeryfa federalnego – Samuela Gerarda z filmu „Ścigany” (1993), w reżyserii Andrew Davisa, polującego na lekarza niesłusznie oskarżonego o zabójstwo żony. Rola Stinga to również prawdziwy majstersztyk, gdyż muzyk znany zarówno z zespołu The Police, jak i bogatej działalności solowej, zaopatrzył posiadacza klubu „Weegee” w szelmowski urok połączony z pewnością siebie, właściwą szefowi renomowanego lokalu.
Najbardziej pamiętna scena z udziałem autora piosenki „Englishman in New York” to moment, w którym do pubu przychodzi dwóch okolicznych oprychów, niezdających sobie sprawy, z jak poważnym człowiekiem zadarli. Kiedy mężczyźni na oczach zimnokrwistego Finney’a podpalają fotografię jego rodziny, ten – przy pomocy specjalistycznych narzędzi – bez skrupułów łamie im ręce. Najbardziej enigmatyczną postacią pozostaje jednak Brendan, w którego wcielił się brytyjski aktor – Sean Bean. Na pierwszy rzut oka młodzieniec wydaje się bezradnym nieudacznikiem, zależnym od pomocy, a raczej litości, osób niewiele lepszych od niego samego, ale kiedy w jego ręce dostaje się broń palna, wiemy, że mamy do czynienia z pewnym siebie, energicznym zawodowcem.
„Burzliwy poniedziałek” – polski akcent w filmie Mike’a Figgisa
„Burzliwy poniedziałek” zawdzięcza swój unikalny styl nie tylko świetnemu scenariuszowi, ponurym, nostalgicznym zdjęciom czy wybitnemu aktorstwu, ale także ścieżce dźwiękowej autorstwa samego Mike’a Figgisa. Ten wielowymiarowy artysta, zanim podjął się pracy przy realizacji filmów, w latach 60. i 70. XX wieku grywał w zespołach rockowych, a jednym z jego kolegów był nawet Bryan Ferry, który w nieco późniejszym okresie, do spółki z Brianem Eno, założył słynną kapelę – Roxy Music.
Pomimo gitarowego zacięcia, Figgisa zdecydowanie bardziej pociągał jazz i to właśnie ten gatunek wybrzmiewa hałaśliwie pośród zaułków portowego Newcastle, a dodatkowym wabikiem dla naszej rodzimej widowni pozostaje fakt, że na potrzeby omawianego filmu stworzono polski band – The Krakow Jazz Ensemble. W skład kapeli wchodzili co prawda zagraniczni muzycy w osobach Mela Davisa, Terry’ego Day’a, Eda Deane’a, Charlie’ego Harta, Paula Jolly’ego i Davey’a Payne’a, jednak liderem był Polak – Andrzej Borkowski. To nie jedyny polski akcent w „Burzliwym poniedziałku”, ponieważ w trakcie nocnej eskapady Kate i Brendana, kiedy próbują zbiec pościgowi, para zatrzymuje się w polskim domu wielopokoleniowym, gdzie przez większość niewinnej imprezy nie padają słowa po angielsku.
„Burzliwy poniedziałek” – obraz ważniejszy od słów
Jeden z najznamienitszych amerykańskich krytyków filmowych – Roger Ebert, był pod takim wrażeniem filmu Mike’a Figgisa, że skupił się w swojej krótkiej, acz syntetycznej recenzji głównie na obrazie. Laureat nagrody Pulitzera tak napisał o niniejszej produkcji: „Burzliwy poniedziałek” opowiada o tym, jak światło pada na mokre chodniki i jak neon świeci w ciemnych drzwiach. Chodzi o postawy, które przyjmują mężczyźni, kiedy czują, że kontrolują sytuację, i sposób, w jaki ich ramiona opadają, gdy ktoś inny przejmuje władzę. Chodzi o palenie. Chodzi o rozcięcie. Chodzi o wyraz twarzy mężczyzny, gdy ktoś ma zamiar celowo złamać mu rękę, a on o tym wie. I o wyrazie twarzy kobiety czekającej na mężczyznę, którego wydaje się jej, że kocha, a on spóźnia się, przez co kobieta obawia się, iż to dlatego, że nie żyje”.
Film Figgisa jest prowadzony właśnie w taki sposób, że słowa zostają zastąpione niepewnymi gestami i mglistymi spojrzeniami, a sam finał – równie tajemniczy – powoduje, że ma się ochotę na powtórny seans, bo kiedy świeci słońce, wszystko mamy podane jak na tacy, ale w trakcie burzy nigdy nie wiadomo, kto jest kim i jakie są jego prawdziwe motywacje.
Bibliografia:
Ebert R., „Stormy Monday” [on-line] [dostęp: 23 stycznia 2023], dostępna w Internecie: Rogerebert