„Co lubią tygrysy” – męskie podboje u schyłku komunizmu
Tytuł: “Co lubią tygrysy”
Rok produkcji: 1989
Reżyseria: Krzysztof Nowak-Tyszowiecki
Obsada: Wojciech Pokora, Krzysztof Kowalewski, Dorota Kamińska, Anna Chodakowska i inni
Dla światowej kinematografii lata osiemdziesiąte były okresem dużych przemian w kwestii wolności i swobody obyczajowej. Nagość na ekranie często stawała się głównym elementem, który miał zachęcić widzów do obejrzenia danej produkcji. W Polsce sporą popularnością cieszyła się pierwsza rodzima komedia erotyczna „Och Karol”. Niespodziewanie głośna i w niektórych kręgach kultowa stała się izraelska seria filmów „Lody na patyku”. Prawdziwy boom na tego typu produkcje panował przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych. Filmy przyciągały do kin tłumy widzów, a z czasem biły rekordy popularności w wypożyczalniach video. Większość tego typu dzieł ilustrowało miłosne podboje licealistów lub studentów.
W Polsce w okresie schyłkowego komunizmu, rodzima młodzież próbowała przede wszystkim odnaleźć siebie w szarej rzeczywistości. Z tego powodu poza „Och Karol” za jedyny przykład komedii z „pieprzykiem” należy uznać „Co lubią tygrysy” w reżyserii Krzysztofa Nowaka. Jednak w tym wypadku zamiast młodych, wyzwolonych bohaterów, mogliśmy obserwować miłosne poczynania dwójki mężczyzn po czterdziestce. „Co lubią tygrysy” to film dziś raczej zapomniany, ale z perspektywy czasu wyróżniający się na tle innych PRL-owskich produkcji.
„Co lubią tygrysy” – erotyczne życie panów w średnim wieku
Oś fabularna filmu skupia się na historii dwójki przyjaciół: Piotra (Wojciech Pokora) i Marka (Krzysztof Kowalewski). Niespodziewanie w środku nocy Marka i jego żonę Krystynę (Dorota Kamińska) budzi odgłos dzwoniącego telefonu. Mężczyzna w słuchawce słyszy głos Piotra, który oznajmia mu, że zostawiła go żona i z tego powodu zamierza ze sobą skończyć. Za namową żony Marek postanawia zaproponować przyjacielowi wspólny wyjazd do Sopotu. Głównym celem podróży ma być znalezienie nowej partnerki dla porzuconego Piotra. Nad ranem mężczyźni udają się do Trójmiasta, gdzie od początku czekają na nich szalone przygody i przelotne romanse.
„Co lubią tygrysy” – urok dawnego Sopotu
Produkcja w reżyserii Krzysztofa Nowaka to w dużej mierzę wehikuł czasu, który przenosi widzów do malowniczego Sopotu z końcówki lat osiemdziesiątych. Filmowy Sopot to barwne miejsce, w którym przeważają drogie restauracje, hotele, plaże, a do tego wszędzie „kręcą się” prostytutki. Główni bohaterowie trafiają do polskiej enklawy rozpusty. Bardzo klimatycznie wyglądają tu również sceny nocne, w których twórcy ukazali piękne klisze wyludnionej już plaży. Melancholijny nastrój dopełniany jest przez przygrywający w tle kawałek „Na półce” popularnego w latach osiemdziesiątych zespołu Rezerwat.
„Co lubią tygrysy” – wyjątek od PRL-owskiej reguły
Rozkwit polskiej odmiany „sex comedy” (używając angielskiego nazewnictwa) w związku z panującym ustrojem był niemożliwy. Nawet sukces „Och Karol” i poluzowanie ram cenzury nie sprawiły, że filmy z „pieprzykiem” były dobrze widziane przez władze ludowe. Premiera kinowa „Co lubią tygrysy” odbyła się 24 kwietnia 1989 roku. Dokładnie tydzień po ponownej rejestracji NSZZ „Solidarność” i oficjalnym spotkaniu Lecha Wałęsy z Wojciechem Jaruzelskim. W tym czasie komunistyczna władza była zaangażowana w znacznie ważniejsze sprawy aniżeli dbanie o tzw. najwyższą moralność widza i krytykę rozrzutnego, kapitalistycznego życia klasy, której daleko było do robotniczego pochodzenia. W „Co lubią tygrysy” nie zobaczymy ani wyśmiewania codzienności PRL-u ani krytyki zachodniego, nowobogackiego stylu życia.
Jednak nie tylko cenzorzy, ale również widzowie nie okazali większego zainteresowania produkcją Nowaka. W tamtym okresie przecięty Polak był rozdarty pomiędzy zmęczeniem szarą i coraz bardziej ponurą codziennością a nadzieją na zmiany, lepsze jutro. Premiera „Co lubią tygrysy” przypadła na moment, gdy zapotrzebowanie na takie kino było niewielkie, by nie powiedzieć wprost – żadne. Po latach dzieło Krzysztofa Nowaka trafiło na listę szesnastu kultowych komedii PRL-u (obok „Misia” czy „Samych swoich”). Według Michała Ogórka film, co prawda został pominięty przez publiczność, ale otworzył kilka wcześniej zamkniętych w polskiej kulturze furtek. Jedną z nich był wyżej wspomniany brak moralitetu, co przekładało się np. w postaciach „mewek” (slangowe określenie na prostytutki w czasach PRL-u) i ich „opiekuna” – w tej roli Zbigniew Buczkowski. Dotąd w rodzimym kinie postacie prostytutek były piętnowane i ukazywane jako przykład moralnego zepsucia. W filmie Krzysztofa Nowaka lokalne mewki są po prostu jednym z elementów sopockiego krajobrazu.
Jednak twórcy „Co lubią tygrysy” posunęli się w swojej śmiałości i obyczajowej swobodzie jeszcze dalej. W epizodzie pojawia się tu również postać transwestyty, który postanawia uwieść Piotra. Znamienne jest to, że sam Wojciech Pokora siedemnaście lat wcześniej w filmie „Poszukiwany Poszukiwana” także wcielił się w rolę mężczyznę, który przebiera się za kobietę. W produkcji Barei miało to jednak wymiary czysto komediowy, bez kontekstu seksualnego.
„Co lubią tygrysy” – końcowy popis niezapomnianego duetu
Wojciech Pokora i Krzysztof Kowalewski byli jednymi z ulubionych aktorów Stanisława Barei. Obaj panowie stworzyli niezapomniane po dziś dzień kreacje. Wystarczy chociażby wspomnieć o ich aktorskim popisie w „Brunecie wieczorową porą”. Dlatego tak trudno jest zrozumieć dlaczego dla Wojciech Pokory rola w „Co lubią tygrysy” była ostatnią pierwszoplanową kreacją w jego karierze. W III RP aktor grywał głównie drugoplanowe lub epizodyczne postacie w serialach. Zupełnie inaczej potoczyła się późniejsza kariera jego filmowego partnera. Krzysztof Kowalewski przez kolejne dekady stworzył dziesiątki niezapomnianych ról zarówno w produkcjach kinowych jak i telewizyjnych. W filmie Krzysztofa Nowaka aktorzy spotkali się na planie po raz przedostatni (ostatni raz miał miejsce w „Złocie dezerterów”) i jak zawsze swoje zadanie wykonali brawurowo. Kowalewski tradycyjnie wcielił się w postać hulaszczego cwaniaka i bawidamka. Pokora bazując na jego emploi zagrał rolę wrażliwego, zamkniętego w sobie intelektualistę.
Towarzyszące głównym bohaterom postacie drugoplanowe również nie zawiodły. Iwona Bielska jako doświadczona w swoim fachu Cynthia, „co to na chłopach zrobiła doktorat” bawi do łez. Podobnie jak wspomniany już Zbigniew Buczkowski w roli eleganckiego alfonsa czy Beata (Anna Chodakowska), która ostatecznie uwodzi Marka i raz na zawsze przekreśla jego dotychczasowe życie.
Możliwe, że „Co lubią tygrysy” trafiły na zły moment, jednak po latach stały jednym z ciekawych klisz minionej już epoki. Nawet jeśli film Krzysztofa Nowaka nie posiada dużej ilości zostających w pamięci kultowych cytatów, gagów jak chociażby dzieła Stanisława Barei. Dodatkowo znajduje się tu trochę tzw. dowcipów z brodą, które po latach bardziej wywołują ciarki żenady aniżeli bawią. Jednak sam klimat, muzyka i więcej niż przyzwoite aktorstwo rekompensują niektóre braki i niedociągnięcia.
„Co lubią tygrysy” to produkcja idealna na lato. Piękne uroki Sopotu, prosta, odprężająca umysł fabuła to dobry przepis na udany letni seans.