„Grand Hotel” – w blasku hollywoodzkich sław
Tytuł: “Ludzie w hotelu” (“Grand Hotel”)
Rok produkcji: 1932
Reżyseria: Edmund Goulding
Obsada: Greta Garbo, John Barrymore, Lionel Barrymore, Joan Crawford, Wallace Beery, Lewis Stone, Rafaela Ottiano i inni
„Grand Hotel” Edmunda Gouldinga znany w Polsce pod tytułem „Ludzie w hotelu” to niespotykane zestawienie hollywoodzkich sław. W jednym filmie spotkały się aktorskie osobowości tej rangi, co Greta Garbo, John Barrymore i jego brat Lionel, Joan Crawford czy Wallace Beery. To jeden z pierwszych kinowych obrazów złożonych z kilku równoległych wątków, które łączy wspólne miejsce akcji – tytułowy Grand Hotel – obiekt marzeń o luksusie, erotycznych przygodach, hazardzie czy nowej miłości.
W recepcji „Grand Hotelu”
„Grand Hotel” Gouldinga został pomyślany jako złożona opowieść o kilku gościach znanego luksusowego berlińskiego hotelu. Pomysł sprawdził się znakomicie: urozmaicone wątki poszczególnych postaci czynią rozgrywającą się w ciągu 48 godzin akcję ciekawą i dynamiczną. Dzieło bardzo spodobało się widzom i zdobyło Oscara w kategorii najlepszy film. Nie bez znaczenia był również fakt zgromadzenia w jednym obrazie całej plejady hollywoodzkich aktorów. Greta Garbo zagrała rolę primabaleriny Gruzińskiej, której kariera chyli się ku upadkowi.
John Barrymore wcielił się w zadłużonego barona Felixa von Geigerna, wykorzystującego pobyt w luksusowym hotelu do okradania zamożnych gości. Jego brat, Lionel, zagrał Otto Kringeleina, śmiertelnie chorego mężczyznę, który postanawia wykorzystać wszystkie oszczędności, żeby spędzić ostatnie tygodnie życia w dostatku. Joan Crawford wystąpiła jako Flemmchen, młoda stenografistka lekkich obyczajów, szukająca w pracodawcy sponsora. W tego ostatniego (Preysinga) wcielił się z kolei Wallace Beery, świetnie portretując egocentrycznego i antypatycznego przedsiębiorcę bez skrupułów wykorzystującego pracowników i oszukującego swoich wspólników.
Scenariusz, który powstał na podstawie powieści Vicki Baum, był pisany wprawdzie z myślą o Grecie Garbo, jednak gwiazda nie pojawia się tu w głównej roli. Za to kiedy opublikowano zdjęcia promujące film – z boską Gretą w stroju baletnicy – pewny kinowy hit przyciągnął wiele gwiazd pragnących wziąć w nim udział. Marlene Dietrich chciała nawet zagrać w “Ludziach w hotelu” bez pobierania wynagrodzenia, jednak wytwórnia nie zgodziła się dać jej urlopu. Premiera filmu w Grauman’s Chinese Theatre była prawdziwym wydarzeniem – we foyer urządzono specjalnie filmową recepcję, gdzie przybywające gwiazdy meldowały się ku uciesze widzów.
“Ludzie w hotelu” – Greta Garbo i John Barrymore
Występ samej Garbo na ekranie trwa w sumie nieco ponad 20 minut, choć niewątpliwie należy do najdoskonalszych sekwencji filmu, a co ważniejsze, najbardziej rozpoznawalnych w jej karierze. Balerina Gruzińska cierpi na depresję po śmierci swojego ukochanego, rosyjskiego księcia, jej kariera znajduje się na skraju przepaści. Sale teatralne świecą pustkami, a ona upokorzona przerywa występ i wraca do hotelu, gdzie wypowiada do swojej pokojówki (w tej roli Rafaela Ottiano) i managera legendarne słowa „Chcę być sama”. Zrozpaczona ma zamiar popełnić samobójstwo, ale ukryty za zasłoną baron, który zakradł się do pokoju baletnicy, by ukraść jej drogocenne perły, postanawia odwieźć artystkę od tego kroku. Wspólna noc zupełnie odmienia smutną Gruzińską. Bohaterka chce rozpocząć z baronem nowe życie w słonecznej Italii. Publiczność docenia jej występy, a ona spieszy się na pociąg, nie mając pojęcia, że ukochany nie żyje. Baron zostaje bowiem zamordowany przez Preysinga podczas próby kradzieży jego portfela.
Garbo wypada w „Grand Hotelu” wspaniale. Scena, w której załamana porażką na scenie całuje swoje baletki, jest niezwykle poruszająca. Zjawiskowe są również wspólne ujęcia szwedzkiej gwiazdy i Barrymore’a – liryczny pocałunek, ożywienie i szczęście malujące się na twarzy baleriny, rodząca się namiętność. Tę ostatnią podkreślają zwłaszcza słynne sceny przedstawiające Gruzińską rozmawiającą z wybrankiem przez telefon. To kwintesencja słynnej sensualnej gry Garbo – kiedy czule pieści słuchawkę, oddając uczucia swojej bohaterki. Rola Barrymore’a z kolei należy do najwybitniejszych w jego karierze. Aktor świetnie portretuje tajemniczą postać arystokraty o niejasnych konszachtach ze światem przestępczym, który w kilkanaście godzin pragnie odmienić swoje życie, ale znajduje jedynie tragiczną śmierć.
“Grand Hotel” – Joan Crawford i hotelowa metafora
Flemmchen, wspaniale zagrana przez Joan Crawford, to postać łącząca wszystkie wątki. Flirtuje z baronem, mając nadzieję na romans, pracuje dla Preysinga, decydując się na rolę jego utrzymanki, a na końcu zostaje z Kringeleinem, poczciwym urzędnikiem, mającym zamiar przepuścić w Paryżu wszystkie oszczędności. Crawford stanowi na ekranie uosobienie szalenie atrakcyjnej, beztroskiej dziewczyny, która wcale nie jest naiwna, ale korzysta z życia przy każdej nadarzającej się okazji. Od aktorki bije dziewczęca świeżość, ale też życiowe, gorzkie doświadczenie.
Natomiast berliński Grand Hotel to miejsce w dużej mierze symboliczne. Oczywiście umożliwia ono przypadkowe spotkanie nieznajomych ludzi, których losy splatają się na dłużej lub krócej. Hotel wywołuje skojarzenie z przystankiem w życiowej podróży, współgrając z otwartą kompozycją czasową filmu. Nie mamy tu do czynienia z zamkniętą historią, ale niejako wkraczamy w sam środek rozgrywających się wydarzeń i opuszczamy bohaterów niepewni ich dalszego losu. Goście wyjeżdżają, a w ich miejsce pojawiają się inni, to czytelne i jednocześnie metaforyczne przesłanie znakomitego filmu Gouldinga.
Literatura:
D. Bret, „Greta Garbo”, przeł. A Tuz, Warszawa 2015.