Lindsay Anderson i Malcolm McDowell – jak ojciec i syn

Lindsay Anderson i Malcolm McDowell

Lindsay Anderson i Malcolm Anderson

Malcolm McDowell kojarzony jest przede wszystkim z genialną kreacją Alexandra De Large’a z arcydzieła z 1971 roku, w reżyserii Stanley’a Kubricka – „Mechaniczna pomarańcza”. Brytyjski aktor, o aparycji mówiącej jasno „zejdź mi z drogi!”, trzy lata przed premierą wyżej wspomnianej produkcji, debiutował w obrazie, w reżyserii Lindsay’a Andersona – „Jeżeli….”, będącym pierwszą częścią trylogii, na którą składają się również: „Szczęśliwy człowiek” z 1973 roku i „Szpital Brytania” z 1982 roku. Głównym bohaterem cyklu jest Mick Travis. Jego postać zmieniała się w zależności od potrzeb narracyjnych, a buntownicza postawa, jaką dumnie reprezentował, przysparzała mu nie tylko zwolenników, ale przede wszystkim oponentów.

1. „Jeżeli….” („If….”, reż. Lindsay Anderson, 1968)

Mick Travis jest uczniem brytyjskiej placówki z internatem, usytuowanej nieopodal Londynu, w której podział hierarchiczny i związane z tym konsekwencje wpływają negatywnie na nastroje młodych słuchaczy. Mężczyzna, przy wsparciu swoich dwóch przyjaciół z pokoju akademickiego – Johnny’ego i Wallace’a, postanawia sprzeciwić się zasadom panującym w tej rzekomo przyzwoitej instytucji, a ich zuchwały plan – zakładający zniszczenie filii imponujących rozmiarów, gdzie odbywają się zajęcia – z dnia na dzień zdaje się być coraz bardziej realny. Głównymi antagonistami nie są tutaj pracownicy naukowi czy personel administracyjny, ale kwartet tak zwanych seniorów, którzy – dzięki „wazeliniarskim” praktykom względem najwyższych urzędników szkoły – nie tyle zostali awansowani na najwyższy możliwy szczebel klasyfikacji uczniowskiej, co dostali pełne przyzwolenie na karcenie niewinnych chłopców.

„Jeżeli….” – porywający debiut Malcolma McDowella

If film Malcolm McDowell

Jeżeli…

Kiedy w 1967 roku nikomu nieznany wówczas Malcolm McDowell zgłosił się na przesłuchanie do roli Micka Travisa – głównego bohatera filmu „Jeżeli….”, w reżyserii Lindsay’a Andersona – świat kina nie zdawał sobie sprawy, z jak potężnym ładunkiem charyzmy, inteligencji i buntowniczego uroku przyjdzie mu się zmierzyć. Brytyjski aktor, mający w tamtym okresie zaledwie dwadzieścia trzy lata, wykreował na tyle oryginalną i wyrazistą postać, że sam Stanley Kubrick, obsadzając go później w kontrowersyjnej „Mechanicznej pomarańczy”, przyznał się po czasie do pięciokrotnego obejrzenia omawianej produkcji.

Już ten fakt w zupełności wystarczy, aby uznać owo dzieło za ponadczasowe i sztandarowe względem prac innych twórców filmowych. Mick Travis to tak naprawdę wersja demo Alexa DeLarge’a, z tą tylko różnicą, że w obrazie Lindsay’a Andersona jest wykształconym i świadomym zagrożenia nonkonformistycznym rebeliantem, odznaczającym się usprawiedliwioną dumą, która – uruchomiona w najmniej dogodnym momencie – ściąga na niego lawinę kłopotów, natomiast w przypadku produkcji Stanley’a Kubricka mamy do czynienia z równie bystrym młodzieńcem, jednak z uwagi na jego chuligańskie zapędy, surowo karane przez prawo, nie jesteśmy w stanie obdarować go choćby odrobiną sympatii. Wraz z dalszym rozwojem akcji zaczynamy mu co prawda współczuć, ale mając w świadomości jego zdegenerowaną postawę z pierwszej połowy filmu, nie jesteśmy w stanie pokochać go tak, jak krystalicznego w swoich poglądach i działaniach Micka.

Jeżeli film Lindsay Anderson

Jeżeli…

„Jeżeli….” – aspekty techniczne filmu Lindsay’a Andersona

„Jeżeli….”, w reżyserii Lindsay’a Andersona, to nie tylko wybitnie zagrana produkcja, z całą masą ciekawych bohaterów na pokładzie – bo nie tylko postać Micka wyróżnia się spośród wszystkich zaangażowanych w ten proces filmowy – ale przede wszystkim niezwykle stylowa historia, opowiadana obrazem, a same słowa – choć niezwykle trafne – często ustępują miejsca niewerbalnym środkom wyrazu. Za idealny przykład mogą posłużyć tu dwie sceny: przypadkowe spotkanie naszego buntownika z uroczą kelnerką – której imię pozostaje tajemnicą – pracującą w kawiarni, na obrzeżach miasta i wymierzenie mu kary przez kwartet seniorów. Pomimo iż obrywa się także jego przyjaciołom z pokoju akademickiego – Johnny’emu i Wallace’owi, to najbardziej poszkodowanym i tak pozostaje on sam.

Lindsay Anderson genialnie pokierował całym zespołem aktorskim, a ujęcie otwierające ten nieprzyjemny, choć kluczowy fragment, w obiektywie czeskiego operatora – Miroslava Ondříčka – stałego współpracownika Miloša Formana, nabiera potężnych kształtów biorąc pod uwagę aspekt emocjonalny filmu. Sekwencję rozpoczyna długie nieprzerwane ujęcie, a w kadrze widać jedynie trzech młodzieńców i zamknięte drzwi prowadzące do sali gimnastycznej. „Winowajcy” są wywoływani przez seniorów pojedynczo, a kiedy przekraczają „bramę piekła”, reżyser nie pokazuje nam właściwego fragmentu akcji. Słyszymy jedynie wymierzane baty, lecz kiedy przychodzi kolej Micka – naszym oczom objawia się wnętrze pomieszczenia i cały rytuał zostaje zaprezentowany. To właśnie dzięki tej sekwencji Malcolm McDowell zyskał zarówno uznanie w branży, jak i admirację ze strony Stanley’a Kubricka.

Jeżeli 1968 recenzja

If (1968)

„Jeżeli….” – punkowy koloryt

Obraz „Jeżeli….”, w reżyserii Lindsay’a Andersona, mimo że został zrealizowany w 1968 roku – kiedy w Europie, w tym także w Polsce, dochodziło do wielu manifestacji studenckich i rozruchów o charakterze społecznym – poprzez swoje zamiłowanie do buntu wobec skostniałych instytucji i zasad w nich panujących, ma wiele wspólnego z ruchem punkowym, który narodził się oficjalnie dopiero w połowie lat 70. XX wieku. Wspomniana subkultura, reprezentowana przez zespoły, takie jak Sex Pistols, The Clash czy Ramones, wykazywała jawne niezadowolenie pod adresem placówek państwowych, zarzucając im nadmierną ingerencję w życie jednostki. Micka Travisa można uznać zatem za pierwszego punka, bo choć owo środowisko jeszcze nie istniało, to zarówno jego postawa, jak i wygłaszane racje były tożsame z tymi, wyrażanymi przez jego późniejszych „naśladowców”.

2. „Szczęśliwy człowiek” („O Lucky Man!”, reż. Lindsay Anderson, 1973)

Szczęśliwy człowiek film

Szczęśliwy człowiek

Mick Travis, już jako dorosły mężczyzna, pracuje w wielkiej korporacji, zajmującej się sprzedażą swojego flagowego produktu – kawy „Imperial”. Z powodu zawirowań w strukturze firmy zostaje awansowany na wysokie stanowisko przedstawiciela handlowego po niespełna pięciu tygodniach świadczenia zatrudnienia. Dużą rolę w tej promocji odegrała Gloria Rowe – szefowa reklamy, której przystojny bohater wpadł w oko. Po otrzymaniu wszystkich niezbędnych instrukcji Mick zostaje wysłany do północno – wschodniego regionu Anglii, a jego nadrzędnym celem jest pośredniczenie w transakcjach z reprezentantami innych spółek handlowych, czyli, krótko mówiąc – im więcej kawy sprzeda, tym lepiej na tym wyjdzie. Z początku wszystko idzie po myśli głównego bohatera, jednak pewna niefortunna spirala niewytłumaczalnych zdarzeń wpędzi go niebawem w kłopotliwe sytuacje, którym będzie musiał stawić czoło w pojedynkę.

„Szczęśliwy człowiek” – ulubiony film Malcolma McDowella

Malcolm McDowell, po udziale w filmie „Mechaniczna pomarańcza” Stanley’a Kubricka, był na tyle rozpoznawalny, że mógł decydować o swojej karierze w dużo większym stopniu niż miało to miejsce przed premierą tego kontrowersyjnego dzieła. Brytyjski aktor ma szczególny udział w powstawaniu drugiej części trylogii Lindsay’a Andersona, gdyż to właśnie z jego inicjatywy powstał scenariusz do „Szczęśliwego człowieka”, który później – w celu ujednolicenia kompozycji – podrasował David Sherwin, jednak obszerniejsza część tekstu i tak wyszła spod pióra odtwórcy roli Micka Travisa.

Szczęśliwy człowiek 1973 recenzja

Szczęśliwy człowiek

Malcolm McDowell uznał prezentowany obraz za najlepszy, w jakim zagrał i trudno nie zgodzić się z jego stwierdzeniem. „Szczęśliwy człowiek” jest bowiem niespełna trzygodzinną satyrą na uwarunkowania społeczno–ekonomiczne w Wielkiej Brytanii, gdzie sarkazm idzie pod rękę z absurdem, a logika często zostaje przygnieciona ładunkiem czarnego humoru. Jeśli do powyższych składowych dodamy szyderczą aparycję brytyjskiego aktora, który już w pierwszym filmie z trylogii Lindsay’a Andersona – „Jeżeli….”, udowodnił swoją klasę i wprowadził pewnego rodzaju pionierskość, otrzymamy wynik idealny.

„Szczęśliwy człowiek” – złudne uroki kapitalizmu

Kiedy poznaliśmy Micka Travisa w filmie „Jeżeli….”, był wówczas młodym uczniem nieświadomym pułapek, jakie czyhają na życiowych zakrętach. Los, z uwagi na jego awanturniczą postawę i idealistyczne zapędy, skarcił go na tyle dotkliwie, że – już jako dorosły mężczyzna – powinien odznaczać się większą świadomością, a co za tym idzie – mniejszą podatnością na wpływy zewnętrze. Jak w pierwszej części trylogii Lindsay Anderson wyszydzał system szkolnictwa internatowego, tak w drugiej poddaje intensywnej krytyce zarówno zapędy kapitalistyczne bogatszej części populacji, jak i naiwność najniższych warstw społecznych.

Dla reżysera nie większego znaczenia, czy dana jednostka reprezentuje dobrobyt, czy ma problemy z zaspokojeniem podstawowych potrzeb – na końcu drogi i tak każdy zostanie z niczym. Jedna z bohaterek „Szczęśliwego człowieka” – Patricia Burgess, będąca córką skostniałego przedsiębiorcy czerpiącego ogromne zyski kosztem taniej siły roboczej, krytykuje postawę Micka, mówiąc do niego wprost: „Ciągle gadasz o pieniądzach, o posiadaniu rzeczy. Jeśli czegoś chcesz, bierz. Ja zawsze tak robię”. To jasny, wręcz namacalny sygnał, że mężczyzna goni za czymś złudnym, co wcale nie daje szczęścia, a jeszcze bardziej go od tego szczęścia oddala.

O Lucky Man Malcolm McDowell

Szczęśliwy człowiek

„Szczęśliwy człowiek” – nieprzewidywalność wydarzeń

„Szczęśliwy człowiek” Lindsay’a Andersona odznacza się nie tylko bogatą symboliką okraszoną niebanalnym poczuciem humoru, ale przede wszystkim nieprzewidywalnością wypadków, a że całość trwa prawie trzy godziny, reżyser nie szczędzi widzom coraz to absurdalniejszych rozwiązań. Podczas początkowych sekwencji filmu, mając przez cały czas na uwadze pierwszą część trylogii – „Jeżeli….”, może się wydawać, że czeka nas nieskomplikowana historia fabularna, gdzie Mick (teraz już Pan Michael Arnold Travis), z uwodzicielskim uśmiechem na twarzy, będzie sprzedawać ludziom kawę „Imperial” i czerpać zyski z tego tytułu, bo przecież jego życie – jako ucznia internatu – było nakreślone prostą linią, bez ucieczek w dygresje pełne nonsensów.

W „Szczęśliwym człowieku” twórcy poszli o kilka kroków dalej i zastąpili jednotorową alejkę bez rozwidleń labiryntem pokaźnych rozmiarów, gdzie wątpliwości mnożą się z minuty na minutę, a widz – niepotrafiący przewidzieć tego, co zaraz nastąpi – staje się podobnym więźniem niekomfortowych sytuacji, co główny bohater.

„Szczęśliwy człowiek” – ścieżka dźwiękowa Alana Price’a

„Szczęśliwy człowiek”, w reżyserii Lindsay’a Andersona i obiektywie Miroslava Ondříčka, nie byłby obrazem perfekcyjnym, gdyby nie unikalna, równie cyniczna pod kątek lirycznym, ścieżka dźwiękowa autorstwa byłego klawiszowca legendarnego zespołu The Animals – Alana Price’a. Album zawiera dziesięć utworów, a całość trwa zaledwie 25 minut, co w zestawieniu z niespełna trzygodzinnym filmem może wydawać się nieadekwatne czasowo, jeśli jednak skupimy się nieco bardziej nie na samej akcji, a strukturze produkcji, okaże się, że każda z piosenek wyszczególnionych na krążku jest doskonałą ilustracją muzyczną, tworząc dodatkowy komentarz do i tak już przejrzyście zrealizowanych scen. Alan Price otrzymał za swoją pracę na rzecz omawianego dzieła nominację do Złotego Globu i nagrodę Brytyjskiej Akademii Sztuk Filmowych i Telewizyjnych (BAFTA).

3. „Szpital Brytania” („Britannia Hospital”, reż. Lindsay Anderson, 1982)

Szpital Britannia recenzja

Szpital Britannia

Mick Travis to dojrzały mężczyzna, dobrze po trzydziestce, pracujący jako dziennikarz dla lokalnej stacji telewizyjnej. Dostaje zlecenie przeprowadzenia reportażu na temat działalności szpitala „Brytania”, a dodatkowego polotu całemu wydarzeniu dodaje wizyta królowej. Główny bohater dysponuje trzyosobowym zespołem, gdzie dwóch członków ekipy – z uwagi na zażywanie grzybów halucynogennych i haszyszu zakupionego jeszcze podczas pracy w Afryce – jest wiecznie na haju, a bezpośredni współpracownik, za udział w przedsięwzięciu, co chwila zmienia wysokość swojej gaży.

Konflikty międzyludzkie na gruncie zawodowym nie są w tym wypadku największym zmartwieniem Micka, w szpitalu trwa bowiem manifestacja przeciwko lepszemu traktowaniu bardziej uprzywilejowanych pacjentów, a odmowa pracy ze strony kucharzy i malarzy – bo w placówce trwają aktualnie czynności remontowe – dodatkowo zaostrza konflikt na linii przełożony a podwładny.

„Szpital Brytania” – bohater zbiorowy

Szpital Britannia film Lindsay Anderson

Film Szpital Britannia

Jak we wcześniejszych dwóch odsłonach obrazów Lindsay’a Andersona Mick Travis pełnił funkcję głównego uczestnika całego zamieszania, tak w przypadku „Szpitalu Brytania” jego udział został mocno okrojony na rzecz wprowadzenia tak zwanego bohatera zbiorowego, czyli zespołu postaci, występujących w konkretnym dziele i reprezentujących określone środowiska lub zbiorowości. Praca dziennikarska, wraz z dalszym rozwojem wypadków, schodzi na drugi plan, a pałeczkę pierwszeństwa przejmują kolejno: dowódcy manifestacji, administrator szpitala – Vincent Potter, kierownik kuchni – Ben Keating oraz profesor Millar wraz ze swoją prawą ręką – doktor MacMillan.

Najciekawiej spośród wszystkich bohaterów wypada właśnie para naukowców, a ich tajemnicze eksperymenty na ludzkich organizmach, w tym także na Micku Travisie, są nie tylko najlepiej zrealizowanymi, biorąc pod uwagę całość produkcji, ale przede wszystkim dają ogromne pole do refleksji na temat kondycji współczesnego społeczeństwa.

„Szpital Brytania” – inspiracja „Latającym Cyrkiem Monty Pythona”

Pierwsze dwie części trylogii Lindsay’a Andersona – „Jeżeli….” i „Szczęśliwy człowiek”, są w pewnym sensie pracami prekursorskimi, gdzie nie widać typowych inspiracji innymi dziełami, a świeże spojrzenie na określony problem winduje je do poziomu najlepszych filmów brytyjskiej kinematografii, natomiast w przypadku „Szpitalu Brytania” sprawa ma się zgoła inaczej, bo ilość podobieństw do „Latającego Cyrku Monty Pythona” – i to nie tylko pod kątem sytuacji, ale zwłaszcza osobowości bohaterów – jest kolosalna. Idealny przykład stanowi tutaj sekwencja przyjazdu królowej wraz z jej świtą do kliniki, nad którą kontrolę przejęli strajkujący obywatele miasta.

Film Szpital Britannia Malcolm McDowell

Britannia Hospital

Leonard Rossiter, wcielający się w administratora szpitala – Vincenta Pottera czy Graham Crowden, odtwarzający rolę profesora Millara, to istne perły ostatniej części trylogii Lindsay’a Andersona. Kilka scen z ich udziałem przywodzi na myśl nawet co poniektóre dzieła autorstwa Luisa Buñuela, którego znakiem rozpoznawczym był przecież wszechobecny absurd i czarny humor.

„Szpital Brytania” – manifestacja klas niższych

„Szpital Brytania”, w reżyserii Lindsay’a Andersona”, kładzie duży nacisk nie tylko na słabość ludzkiej kondycji, wytykając jej uchybienia na każdym kroku, ale przede wszystkim pokazuje, jak system – w sposób rażąco niesprawiedliwy – obchodzi się z obywatelami niższej kategorii i nie chodzi tu wcale o społeczeństwa ubogie, ale takie, które każdego dnia ciężko pracują na utrzymanie siebie i swoich bliskich.

W żadnym z wcześniejszych obrazów wchodzących w skład brytyjskiej trylogii nie było tak jasno i dobitnie nakreślonych sekwencji, wytykających ludzką głupotę i bezmyślność, a ostatni kwadrans filmu jest czymś w rodzaju otrzeźwiającego kuksańca w twarz. Jedynym dostrzegalnym mankamentem produkcji jest brak Micka Travisa w końcowych fragmentach „Szpitalu Brytania”, bo skoro wprowadził nas w swój zwariowany świat w „Jeżeli….” i w sposób dowcipny zintensyfikował go w „Szczęśliwym człowieku”, tak w finale powinien przynajmniej delikatnie puścić do nas cyniczne oko.

Film Szpital Britannia recenzja

Britannia Hospital

Malcolm McDowell o Lindsay’u Andersonie

Lindsay Anderson odszedł 30 sierpnia 1994 roku, w wieku 71 lat, pozostawiając po sobie, poza wyżej wspomnianą trylogią poświęconą przygodom Micka Travisa, kilka innych ciekawych produkcji. Do najbardziej szczególnych należą „Sportowe życie” z 1963 roku, z Richardem Harrisem i Rachel Roberts w rolach głównych i „Sierpniowe wieloryby” z 1987 roku, z Bette Davis, Lillian Gish i Ann Sothern, gdzie dla dwóch ostatnich z wyszczególnionych aktorek były to finalne kreacje w życiu.

Malcolm McDowell, w wywiadzie udzielonym dziesięć lat po śmierci Lindsay’a Andersona, stwierdził: „Szczerze, Lindsay był moim najlepszym przyjacielem, mimo tego że nie był współczesny. Nigdy nie patrzyłem na niego jak na mentora i ogólnie nie przepadam za tym określeniem, ale wydaje mi się, że kimś takim właśnie był. Wiedziałem, że jeśli jakiekolwiek przeprosiny wchodziłyby w grę, to zdecydowanie ode mnie. Taka była cena tej relacji”. Później dodał: „Praca z nim była jak realizowanie filmów oxfordzkiego dona – faktycznie, był taki sam na planie, jak i poza nim. Był cudownym reżyserem, ponieważ prowadził aktorów w pięknym stylu i nie mieli oni pojęcia, w których momentach byli reżyserowani. Owszem, pozwolił ci coś przećwiczyć i dał kilka wskazówek, ale ogólnie rzecz biorąc – to by było na tyle. Reżyserzy muszą być manipulatorami nagród”.

Lindsay Anderson – niepokorny twórca brytyjskiego kina, jest odpowiedzialny za sukces aktorski Malcolma McDowella, bo choć nakręcili razem tylko cztery filmy, to zawarte w nich pomysły i przesłania są nadal aktualne i nic nie wskazuje na to, aby w ciągu najbliższych dekad przebrzmiały i odeszły w zapomnienie.

Bibliografia:

Buening M., „If….” [dostęp: 14 czerwca 2022], Popmatters

 

Avatar photo

Aleksander Biegała

Absolwent Uniwersytetu Łódzkiego na kierunkach Pedagogika społeczna oraz Dziennikarstwo i Komunikacja społeczna. Przenosi wybrane filmy na grunt muzyczny. Regularnie publikuje artykuły dla portali Plaster Łódzki i Kinomisja Pulp Zine. W kinie najbardziej ceni jego żeński element, a "Kobieta z wydm" Hiroshiego Teshigahary to dla niego wyznacznik obrazu doskonałego.