Najlepsze amerykańskie seriale komediowe i ich historia
Seriale komediowe to jeden z najstarszych telewizyjnych gatunków, przez dekady cieszący się niesłabnącą popularnością. Amerykańskie stacje telewizyjne prezentują serialowe nowości, ale sitcomowa klasyka przyciąga przed ekrany miliony widzów. W Stanach Zjednoczonych scenariusz dobrego sitcomu potrafi przemienić się w żyłę złota. Biorąc pod uwagę, jak bardzo zmieniły się czasy i oczekiwania publiczności, a jak nieznacznie zmieniła się formuła komedii sytuacyjnych, wciąż ogromne zainteresowanie tą formą rozrywki można uznać za swoisty fenomen. Choć trwające dwadzieścia kilka minut odcinki (w których niczym refren wesołej piosenki powracają salwy śmiechu publiczności), zaczęto kręcić w wielu krajach świata, dla wielu z nas komedia sytuacyjna nadal jest „czymś fajnym z Ameryki”. Jest to też jeden z najistotniejszych elementów historii (amerykańskiej) telewizji.
Złote czasy radia
Seriale komediowe kojarzą nam się z telewizją. Z kanapą w salonie, na której zasiadamy, by przez pół godziny spędzić czas z ulubionymi bohaterami, pośmiać się z ich reakcji na absurdalne sytuacje, zasmakować starego dobrego slapsticku. Wyobraźmy sobie, że nie widzimy na ekranie mimiki, wymownych gestów. Mamy tylko dialogi. Tylko dźwięk. Takie właśnie były początki seriali komediowych. Gatunek znany dziś jako sitcom (z angielskiego „situation comedy”, czyli „komedia sytuacyjna”) to telewizyjna odpowiedź na sukces zabawnych słuchowisk radiowych.
W 1926 roku lokalna rozgłośnia radiowa w Chicago zaprezentowała trwający dziesięć minut skecz zatytułowany Sam’n’Henry. Komedia radiowa okazała się strzałem w dziesiątkę. Już w 1928, gdy wystartowała pierwsza amerykańska sieć telewizyjna, pojawiła się wizja komedii telewizyjnej. Na to trzeba było chwile poczekać. Tymczasem amerykańskie rodziny zbierały się przy odbiornikach radiowych, by posłuchać Amos’n’Andy czy The Jack Benny Program.
Pudło śmiechu
Okazało się, że stworzenie komedii telewizyjnej to nie lada wyzwanie. Trzeba było opracować formułę, która byłaby interesująca dla widzów, a jednocześnie niedroga w produkcji. Ostatecznie ustalono, że jeden odcinek potrwa kilkanaście minut (dziś zazwyczaj dwadzieścia kilka minut), akcja będzie się rozgrywać na ograniczonej przestrzeni (w jednym mieszkaniu, a w miarę możliwości tylko w jednym pomieszczeniu). Serial miał mieć kilku bohaterów – takich, z którymi mógłby się zaprzyjaźnić przeciętny Amerykanin. Oprócz tego scenariusze pisano w taki sposób, by każdy odcinek stanowił zamkniętą całość. Stawiano na zabawne pointy, nie na trzymające w napięciu cliffhangery, które „wymyślono” nieco później.
Amerykańscy twórcy nabrali przyspieszenia, gdy brytyjska stacja BBC zaprezentowała pierwszy w historii sitcom – Pinwright’s Progress. 18 listopada 1947 roku amerykańska DuMont przedstawiła premierowy, trwający piętnaście minut odcinek serialu komediowego Mary Kay and Johnny. Bohaterami byli młodzi małżonkowie, grani zresztą przez prawdziwe małżeństwo: Mary Kay i Johna Stearnsów. Z czasem do obsady dołączył syn pary, Christopher. To właśnie w Mary Kay and Johnny po raz pierwszy pokazano małżeństwo śpiące w jednym łóżku i kobietę w ciąży. Tak oto nowy gatunek telewizyjny zaczął przyciągać publiczność, stosując prostą sztuczkę: delikatne przesunięcie granic.
Tym, co najbardziej nam się kojarzy z sitcomową formułą, jest śmiech. Miał on sprawiać wrażenie, że komedię oglądamy w teatrze, siedząc na widowni wśród innych rozbawionych widzów. Dziś stosuje się dwie metody: poszczególne sceny nagrywane są przy udziale publiczności albo korzysta się z gotowych taśm. Gdy komedie sytuacyjne pojawiły się w telewizji, śmiech rejestrowano na taśmach magnetycznych, a nagrań używano podczas kręcenia odcinków lub dopiero w trakcie montażu. Przez dekady proces ten koordynował jeden człowiek – Charlie Douglas. Biegał on od studia do studia z tak zwanym „pudłem śmiechu”. Aż do 2010 roku tylko on i członkowie jego rodziny wiedzieli, jak się to „pudło” obsługiwało. Było to bez wątpienia jedno z najcenniejszych urządzeń w Ameryce.
I love Lucy – legenda seriali komediowych
Rok 1951 okazał się przełomowy dla wciąż jeszcze raczkującego gatunku zwanego sitcomem. 15 października 1951 stacja CBS wyemitowała pierwszy odcinek I love Lucy z Lucille Ball w roli głównej. Tytułowa Lucy to gospodyni domowa i przedstawicielka amerykańskiej klasy średniej. Jej oddany mąż, Ricky, dałby wiele, żeby Lucy była typową panią domu, która nie miewa szalonych pomysłów i nie pakuje się w tarapaty. Gdyby życzenie Ricky’ego się spełniło, serial z pewnością nie byłby tak zabawny i nie stałby się legendą.
Twórcy zdecydowali się tu na pewien eksperyment. Po raz pierwszy wykorzystano kamery filmowe, co umożliwiło lepszy montaż i wyższą jakość. Podczas kręcenia scen pracowały trzy kamery jednocześnie. Eksperyment zakończył się sukcesem, a wielbicielom serialu dał możliwość delektowania się powtórkami. Przez cztery z sześciu sezonów serial I love Lucy zajmował najwyższą pozycję w rankingach oglądalności. W 2012 w plebiscycie organizowanym przez stację ABC i magazyn „People” sitcom powstający w latach 1951-57 zajął pierwsze miejsce i tym samym uzyskał tytuł najlepszego serialu telewizyjnego wszech czasów. Dziś I love Lucy to jeden z najbardziej charakterystycznych i najpopularniejszych elementów amerykańskiej kultury, a każda powtórna emisja to dla stacji telewizyjnych gwarancja sukcesu.
Licencję sprzedano kilku krajom (w Polsce mieliśmy Kocham Klarę), jednak bez Lucille Ball czegoś brakuje. Serial ten ustanowił złoty standard amerykańskiego sitcomu. To w znacznym stopniu zasługa jednego z reżyserów (nakręcił 101 ze 180 odcinków), Williama Ashera, zwanego „ojcem chrzestnym sitcomu”. Powstałe w kolejnych latach produkcje niejednokrotnie czerpały inspiracje z I love Lucy, a obdarzona nadzwyczajnym talentem komediowym Lucille Ball stała się wzorem dla wielu młodszych aktorek próbujących swoich sił w komediach. Patrząc na Fran Drescher (słynna niania Fine z serialu Pomoc domowa) trudno nie zauważyć wpływu Lucille. Drescher zresztą nie kryła swojego uwielbienia dla słynnej Lucy.
Choć Lucy Ricardo nie była do końca zwyczajną panią domu, serial I love Lucy uznaje się za klasykę komedii rodzinnej. Ten nurt zdominował telewizję lat 50. i 60. W tych dekadach powstały także Father knows best czy The Honeymooners (pierwowzór Flintstonów i Miodowych lat). Wydawało się, że przepis na sukces został odkryty: bohaterowie mieli być przedstawicielami klasy średniej, z którymi można się było utożsamiać, a przesłanie miało być jasne – nie ma jak rodzina. Z czasem jednak zaczęto eksperymentować i wychodzić poza utarte sitcomowe schematy.
Sitcomy i szalone lata 60.
W latach 60. sitcomy przyciągały przed ekrany telewizorów całe zastępy widzów w różnym wieku. Cóż tak łączy rodzinę, jak wspólny śmiech? Niektórzy z przyjemnością oglądali perypetie zaradnych i pomysłowych gospodyń domowych i mężczyzn rozwiązujących rodzinne spory przy stole, pomiędzy powrotem z pracy a czytaniem gazety. Świat szedł jednak do przodu, a młode pokolenie miało nieco wyższe oczekiwania. Telewizyjni twórcy podjęli wyzwanie.
W 1960 roku studio Hanna-Barbera Productions przedstawiło Amerykanom animowaną produkcję, której akcja rozgrywała się w czasach prehistorycznych. Bohaterami byli Fred i Willma Flintstonowie oraz ich sąsiedzi – Barney i Betty Rubble. Postaci przypominały małżeństwa Kramdenów i Nortonów z serialu The Honeymooners. I nie był to przypadek. Flintstonowie to serial animowany, co pozwoliło na osadzenie akcji w odległych czasach, bez inwestowania w scenografię, rekwizyty czy kostiumy. Dialogi były zabawne, sytuacje na tyle absurdalne, by śmieszyć, ale nie na tyle, by oglądający serial dorośli czuli się zażenowani.
Ostatecznie animowany sitcom o jaskiniowcach odniósł spektakularny sukces. Nic więc dziwnego, że William Hanna i Joseph Barbera postanowili pójść za ciosem i stworzyć kolejny serial, którego akcja dla odmiany toczyłaby się w dalekiej przyszłości. Tak oto w 1962 powstali Jetsonowie. Głową rodziny jest tu George Jetson – poczciwy pechowiec. Jego żona Jane spędza czas w salonach piękności oraz w centrach handlowych. Córka Judy jest typową nastolatką słuchającą nowoczesnej muzyki i wzdychającą do szkolnych przystojniaków, a syn Elroy to mały geniusz i wynalazca.
Zarówno we Flintstonach jak i w Jetsonach mamy zabawne sytuacje, wyrazistych bohaterów, z którymi nietrudno się utożsamić. Fakt, że to postacie animowane, a nie prawdziwi aktorzy to nieistotny szczegół techniczny. Zarówno w prehistorii jak i w XXI wieku rodzina jest jedną z podstawowych wartości. Głową rodziny jest zawsze mężczyzna, ale kobieta jest szyją, co w większości sitcomów lat 40., 50. I 60. było bardzo widoczne.
Przetartym przez studio Hanna-Barbera szlakiem poszli w latach 80. twórcy kolejnego animowanego serialu, tym razem adresowanego przede wszystkim do widzów dorosłych. Mowa o słynnych Simpsonach. To też sytuacyjna komedia rodzinna, o wyraźnych cechach satyry, przekraczająca niekiedy granice dobrego smaku i ukazująca rodzinę już nieco inaczej. Simpsonowie są dysfunkcyjni – ojciec to idiota, matka stara się być dla trójki dzieci kompasem moralnym, ale to się nie udaje. Powstały w 1989 roku serial Matta Groeninga nie jest tak idylliczny i cukierkowy jak świat sitcomów lat 50. czy 60.
Lata 60. to nie tylko animowane hity studia Hanna-Barbera. Do sitcomów postanowiono wprowadzić także elementy fantastyczne. We wrześniu 1964 roku w amerykańskiej telewizji pojawiły się dwa seriale komediowe, których bohaterowie byli postaciami rodem z horrorów. Wszystko jednak utrzymano w lekkiej sitcomowej konwencji. 18 września 1964 stacja ABC zaprezentowała Rodzinę Addamsów – sitcom z elementami czarnego humoru, powstały na podstawie rysunków Charlesa Addamsa zamieszczanych w„New Yorkerze”. Natomiast 24 września tego samego roku stacja CBS wyemitowała pierwszy odcinek przedstawiający perypetie rodziny sympatycznych potworów – The Munsters.
Wykorzystanie animacji i czarnego humoru przeplatanego z elementami fantastycznymi to telewizyjne eksperymenty, które zakończyły się lepiej niż pomyślnie, ugruntowując pozycje seriali komediowych (na razie tylko o sitcomowej formule) pośród produkcji telewizyjnych. Amerykanie chcieli się śmiać, a telewizyjni twórcy nie osiadali na laurach i nie czekali bezczynnie na kolejne sukcesy.
Ameryka w sitcomowym zwierciadle
Lata 70. to już inna era. Ameryka otrząsała się po wojnie w Wietnamie i rewolucji obyczajowej. Kobiety powoli rezygnowały z marzeń o sielankowym życiu rodzinnym na przedmieściach i zaczęły wyobrażać sobie karierę w wielkim mieście. Kino jeszcze w poprzedniej dekadzie odeszło od narzuconego przez Kodeks Haysa kultu rodziny. Nie było powodu, by telewizja miała ten kult na siłę podtrzymywać. Trzeba było iść z duchem czasu.
W 1970 roku w ramówce CBS pojawił się sitcom stworzony przez Jamesa L. Brooksa i Allana Burnsa, zatytułowany The Mary Tyler Moore Show, z Mary Tyler Moore w roli głównej. Bohaterką jest tu niezależna i ambitna kobieta, Mary Richards, skupiona na karierze producentki telewizyjnej w Minneapolis. Mary była niezamężna. Dziś ten fakt nie zrobiłby wrażenia na widzach, jednak w latach 70. przedstawienie głównej bohaterki jako singielki skoncentrowanej na pracy (i nie chodziło tu o rzetelne wykonywanie obowiązków sekretarki czy kelnerki) było śmiałym posunięciem.
Śmiałym i skutecznym, ponieważ serial bardzo przypadł do gustu amerykańskiej publiczności. Recenzje były motywujące. Pisano: „(serial) odwrócił się na pięcie od dwóch dekad czczych komedyjek sytuacyjnych. Dokonał tego poprzez wprowadzenie elementów komedii realistycznej i ustanowienie jasno zdefiniowanych i zmotywowanych bohaterów drugoplanowych”. Popularność serialu systematycznie rosła aż do zakończenia emisji w 1977 roku, a powtórki zawsze są ciepło przyjmowane. W 2007 roku magazyn „Time” umieścił The Mary Tyler Moore Show na liście seriali, które „na zawsze zmieniły oblicze telewizji”.
W 1971 roku CBS przygotowało dla swoich widzów kolejny sitcom – All in the Family. Twórcy, być może zachęceni sukcesem The Mary Tyler Moore Show, postanowili poruszać aktualne problemy społeczne, do tej pory uznawane za nieodpowiednie dla telewizyjnych programów rozrywkowych, zwłaszcza dla seriali komediowych. Mówiono tu o impotencji, menopauzie, niepłodności, rasizmie, (nie)równości seksualnej. Bohaterem All in the Family jest Archie Bunker – głowa rodziny, przedstawiciel klasy średniej. Uprzedzony do wszystkiego, czego nie zna i nie rozumie (do czarnoskórych, gejów, feministek i tak dalej), odważnie wyrażający niepoprawne politycznie opinie Archie okazał się jednak bohaterem sympatycznym i lubianym. Zwykło się go nazywać „uroczym bigotem”.
17 września 1972 roku CBS wyemitowało pierwszy odcinek serialu, który do dziś uznaje się za jedno z największych osiągnięć amerykańskiej telewizji. M*A*S*H to serial pisany tak, by nie wymykał się sitcomowej formule. Nie jest to jednak przesłodzona historyjka, bohaterowie nie są karykaturalni. Nie ma tu często spotykanej w sitcomach głupkowatości. Jest komediowa lekkość, dużo dobrych dowcipów, zabawnych sytuacji, ale coś się zmieniło. Akcja wyszła z rodzinnego salonu i przytulnej kuchni. Jesteśmy w namiocie chirurgów wojskowych. W Korei. W czasie wojny. Mogłoby się zdawać, że nic interesującego i zabawnego z tego nie będzie. A jednak.
Prawda jest taka, że ludzie muszą oswajać swoje traumy, a komedia bardzo w tym pomaga. W 1972 wojna w Wietnamie była jeszcze świeżą raną, ale o wojnie w Korei młode pokolenie słyszało już od dziadków czy ojców-weteranów. To była przeszłość. Można było zaryzykować osadzenie akcji serialu komediowego w czasach wojny i przedstawić perypetie medyków. Pośród fragmentów typowo skeczowych nie zabrakło chwil refleksji. To właśnie czyni M*A*S*H serialem wyjątkowym. W latach 70. produkcja odniosła sukces, otwierając odtwórcom głównych ról furtkę do sławy. Alana Aldę, który w serialu zagrał bystrego i dowcipnego lekarza, mającego wielką słabość do ładnych pielęgniarek, serial uczynił jedną z największych gwiazd telewizyjnych w historii. Za rolę w M*A*S*H Alda otrzymał 25 nominacji do prestiżowej nagrody Emmy, zwyciężając pięciokrotnie.
Patrząc na amerykańskie seriale komediowe powstałe w latach 70. można zauważyć, że telewizja traktowała swoich widzów z coraz większym szacunkiem, wychodząc naprzeciw ich oczekiwaniom. W cukierkowym świecie sitcomów znalazło się miejsce na tematy, o których społeczeństwo dyskutowało. Właśnie powstałe w latach 70. seriale doskonale ilustrują zachodzące w społeczeństwie zmiany i pomagają się z nimi oswoić. To już inne sitcomy. Coraz więcej w nich realizmu.
Amerykańskie seriale komediowe – humor w czasach Reagana
Mogłoby się zdawać, że w latach 70. przełamano już każde tabu, a seriale komediowe osiągnęły szczyt swoich możliwości. Pozory. 30 września 1982 roku stacja NBC zaprezentowała pierwszy odcinek serialu Zdrówko. Ten kultowy dziś sitcom niewiele ma wspólnego z komedią rodzinną. Akcja toczy się w barze. Główny bohater, Sam, jest niepoprawnym kobieciarzem i właścicielem baru Zdrówko. Pracująca u niego Carla samotnie wychowuje gromadkę dzieci, których ma serdecznie dość. Stałymi bywalcami są Cliff i Norm, którzy sprawiają wrażenie życiowych nieudaczników. Nagle w ich świecie pojawia się wyniosła i snobistyczna, ale w gruncie rzeczy życzliwa wszystkim Diane – nowa kelnerka. Pomiędzy nieco nieokrzesanym Samem a zmanierowaną Diane rodzi się uczucie. To pierwsza telewizyjna para, która przez kilka sezonów nie może zdecydować, czy spiknąć się, czy rozstać na dobre. Tak, Sam i Diane wodzili widzów za nos, gdy Rossa i Rachel nie było jeszcze w planach!
Serial Zdrówko nie zawdzięczał swojego sukcesu zgrabnie napisanemu wątkowi romantycznemu. Pokazywał, że mając grono przyjaciół można wyjść z każdego kryzysu. Poza tym bohaterowie, którzy przeważnie ponosili mniejsze czy większe klęski na każdym polu (bez względu na poziom wykształcenia czy stan konta), dodawali otuchy Amerykanom, którzy wówczas mieli problemów aż po sufit i nie potrzebowali lukrowanych opowiastek o spełnionych marzeniach. Zdrówko utrzymało się na antenie przez jedenaście sezonów, aż do 1993 roku. Gdy emitowano ostatni odcinek, amerykańskie ulice były niemal puste.
Choć Zdrówko podbiło serca widzów, stacje telewizyjne postanowiły znów uśmiechnąć się do komedii rodzinnych. Wszystko, co ciepłe, niewinne i promujące rodzinę jako symbol stałości i bezpieczeństwa, było mile widziane w czasach prezydentury Ronalda Reagana.
Życie rodzinne to wdzięczny temat dla komedii, więc nie było problemu. Scenarzyści starali się jednak nie powielać dawnych pomysłów. 20 września 1984 roku NBC rozpoczęło emisję The Cosby Show, z Billem Cosbym w roli doktora Cliffa Huxtable. Czarnoskóry lekarz jest głową rodziny – wzorowym mężem i ojcem piątki dzieci. Mamy tu także powiew nowoczesności: ukochana żona doktora Huxtable, Clair, jest nie tylko piękną i inteligentną damą, ale też przykładną matką, gospodynią i odnoszącą sukcesy prawniczką. Kobieta na miarę lat 80.!
Serial ten miał duże znaczenie nie tylko dla feministek, ale przede wszystkim dla czarnoskórych Amerykanów, których cieszyło przełamanie niekorzystnych stereotypów rasowych. Państwo Huxtable byli wykształceni i dobrze sytuowani, a oprócz tego prezentowali wysokie standardy moralne. Wzorowi obywatele. Afroamerykanie tak właśnie chcieli być przedstawiani, a The Cosby show spadło im jak gwiazdka z nieba. Abstrahując od wartości społecznych, to po prostu bardzo przyjemny w odbiorze i zabawny serial. W ramówce NBC istniał do 1991 roku.
Dwa lata później, 22 września 1986 roku stacja NBC przedstawiła Amerykanom Gordona Shumwaya, przybysza z planety Melmac. Alf to serial wyjątkowy nie tylko ze względu na futrzastego bohatera. Gdy patrzymy na świat (umownie ograniczony do Stanów Zjednoczonych) oczami kosmity, nagle dostrzegamy wiele absurdów, które nie są częścią sitcomowej, ale naszej rzeczywistości. Alf to komedia z elementami satyry. Gordon Shumway, niczym stand-uper, nie uznaje żadnych świętości i potrafi żartować niemal ze wszystkiego i z każdego, wytykając ludziom brak logiki i niedorzeczność. Szczery do bólu stwór z Melmac bawił amerykańską publiczność przez cztery sezony i do dziś pozostaje jedną z ulubionych postaci komediowych na świecie.
W międzyczasie stacja ABC pracowała nad własnym hitem, który zaprezentowano również 22 września 1986 pod tytułem Pełna chata. Mamy tu trzy małe dziewczynki (najmłodsza Michelle jest jeszcze niemowlakiem), których mama zginęła w wypadku. Dla samotnego ojca opieka nad trzema młodymi damami stanowi nie lada wyzwanie. Z pomocą przybywają nieco ekscentryczny przyjaciel ojca i przystojny szwagier, jednocześnie ulubiony wujek dziewczynek. Wszyscy zamieszkują razem i są szczęśliwą rodziną. Bardzo nietypową, ale jednak szczęśliwą. Pełna chata w sposób delikatny, jak na serial komediowy przystało, zwraca uwagę na problemy obecne w prawdziwym świecie. Tak, ludzie umierają. Tak, dzieci zostają bez rodziców. Tak, samotne rodzicielstwo jest trudne. Scenarzyści Pełnej chaty chcieli o tym wszystkim opowiedzieć i zrobili to, nie wyrzekając się komediowej lekkości. Wielu młodszym i starszym widzom sitcom ten nie tylko dostarczał rozrywki, ale i dodawał otuchy.
Jednak najmocniejszą stroną produkcji były siostry Olsen – urocze bliźniaczki, które na zmianę grały Michelle. Mała, rosnąca na oczach całego kraju dziewczynka, stała się ulubienicą Ameryki. Gdy w Los Angeles (gdzie kręcono serial) miało miejsce trzęsienie ziemi, do studia ABC wydzwaniano, by upewnić się, że Michelle była bezpieczna. To prawdopodobnie pierwszy serial, którego największą gwiazdą było dziecko. Mary-Kate i Ashley Olsen spędziły na planie całe dzieciństwo i przyćmiły wszystkich.
Dobra passa ABC trwała. W 1988 roku stacja zaprezentowała pilotowy odcinek serialu Roseanne, w którym główną rolę grała gwiazda amerykańskiego stand-upu Roseanne Barr. Partnerował jej John Goodman. Pilot pobił rekordy oglądalności, a to był dopiero przedsmak sukcesu. Krytycy uznali, że to pierwszy naprawdę godny uwagi sitcom, który w sposób realistyczny ukazywał życie klasy pracującej, robotniczej. Bohaterowie zmagali się z kredytem hipotecznym, dziurami w domowym budżecie. Nie znaleźli pracy marzeń i nie jeździli na drogie wakacje. Dzieciaki sprawiały niekiedy kłopoty. Rodzice mieli nadwagę i rzucali niewybrednymi żartami, byli prości i bezpośredni. Serial Roseanne nauczył Amerykanów dystansu do siebie. Barr chciała też, by w serialu pojawił się wątek gejowski. „Mój serial ma pokazywać różne aspekty rzeczywistości, a homoseksualizm to rzeczywistość” – mówiła aktorka, której prawdziwy brat jest gejem, a siostra lesbijką. Sitcom Roseanne był dumą swojej stacji aż do 1997 roku.
ABC miało się w latach 80. bardzo dobrze. Wśród oper mydlanych królował ich sztandarowy serial Dynastia, a kolejne sitcomy okazywały się strzałami w dziesiątkę. Stacja NBC nie złożyła jednak broni i 5 lipca 1989 roku zaprezentowała sitcom, którego sukces przerósł najśmielsze oczekiwania…czyjekolwiek. W dniu premiery Kronik Seinfelda rozpoczęła się nowa era amerykańskiej telewizji.
Seriale komediowe lat 90. – kawa i fenomeny kulturowe
„Serial o niczym”- tak podsumowano Kroniki Seinfelda. „O niczym” mogło równie dobrze znaczyć „o wszystkim”. Fabuła toczyła się wokół zdarzeń pozornie nieistotnych, a jednak mających niebagatelny wpływ na życie człowieka i stan jego nerwów. Bohaterów niejednokrotnie posądzano o nihilizm i cynizm. Nastrój serialu był z lekka pesymistyczny, a jednak – to się sprzedało. Widzowie pokochali Kroniki Seinfelda. Być może postacie, którym nic w życiu nie wychodziło, wydały się Amerykanom szczególnie bliskie. W serialu tym nie ma zbliżeń na więzi rodzinne. Bohaterowie są oderwani od tradycyjnych wartości. Wydaje się, że scenariusz powstawał na złość sitcomowym ideom lat 50. czy 60.
Sitcom z Jerrym Seinfeldem w roli głównej okazał się nie tylko telewizyjnym hitem, ale kulturowym fenomenem. W 1995 i w 1998 zajmował pierwsza pozycję w rankingach oglądalności. Liczne powiedzenia typowe dla bohaterów serialu weszły do codziennego języka Amerykanów. Seinfeldowi zaproponowano pięć milionów dolarów za każdy odcinek dziesiątego sezonu, ale aktor odmówił. Ostatecznie nakręcono tylko dziewięć sezonów.
Dziś może się wydawać, że Kroniki Seinfelda to sitcom, który nie przetrwał próby czasu, jednak przez krytyków i widzów nadal uznawany jest za jeden z najlepszych seriali komediowych w historii. Taki tytuł otrzymał w 2002 od redakcji „TV Guide”.
W 1993 roku zakończono pracę nad Zdrówkiem. Twórcy serialu zaprezentowali w 1990 roku Skrzydła – sitcom, którego akcja toczy się na kameralnym lotnisku na wyspie Nuntacket. Serial został ciepło przyjęty, ale nie był hitem na miarę poprzednika czy coraz bardziej popularnych Kronik Seinfelda.. W 1993 w ramówce NBC pojawił się spin-off Zdrówka. Jeden ze stałych bywalców baru, doktor Frasier Crane, po traumatycznym rozstaniu z żoną wraca do rodzinnego Seattle i rozpoczyna prace w lokalnej rozgłośni radiowej. Do luksusowego apartamentu Frasiera wprowadza się jego ojciec (emerytowany, chodzący o lasce policjant), pies, a z czasem i ekscentryczna fizjoterapeutka ojca. Poznajemy także Nilesa, młodszego brata naszego bohatera, również psychiatrę.
Obaj bracia Crane to mężczyźni dobrze wykształceni. Ukończyli najlepsze uczelnie w Stanach i w Europie, odnoszą sukcesy zawodowe, stać ich na snobistyczne rozrywki i kosztowne ekstrawagancje. Choć uważają się za lepszych i mądrzejszych, ich przedsięwzięcia często kończą się spektakularną klapą. W każdym odcinku przesadna pewność siebie, arogancja i pretensjonalność zostają ukarane. Zdrowy rozsądek i dystans ojca biorą górę. Nic dziwnego, że Frasier tak bardzo się wszystkim spodobał.
Przeciętnym Amerykanom bliżej było do prostego policjanta niż do bywającego w operze absolwenta Harvardu. Oglądając kolejne odcinki można było odetchnąć, polubić swoje skromne życie i wyśmiać zarozumiałego snoba. O wyjątkowości Frasiera świadczy coś jeszcze. Pomimo lekkiej, sitcomowej formuły (dotychczas opieranej na nieskomplikowanych żartach), tu mamy humor nadal przystępny, ale jednak wyższych lotów. To zdecydowanie jeden z tych seriali, które spełniają oczekiwania także bardziej wybrednych widzów.
Odpowiedzią CBS był serial Pomoc domowa. Odcinek pilotowy zaprezentowano w listopadzie 1993. Premiera pobiła rekordy oglądalności. Bohaterką serialu jest atrakcyjna i błyskotliwa Fran Fine – Żydówka z Flushing, która na skutek niezwykłego zbiegu okoliczności zostaje nianią trzech pociech majętnego producenta sztuk teatralnych, Maxa Sheffielda. Nowa niania i pan Sheffield są jak ogień i woda. Ona jest prostoduszna, dynamiczna i nie ma pojęcia o zasadach savoir vivre’u. On natomiast uosabia wszystkie stereotypowe cechy Brytyjczyka z wyższych sfer.
Podobnie jak w serialu Frasier, tak i tu okazuje się, że wykształcenie, obycie i status materialny to kwestie nie tak istotne jak szczerość, bezpretensjonalność i dystans do siebie. Poza tym serial zrealizowany według pomysłu Fran Drescher to pierwsza produkcja telewizyjna poświęcająca tyle czasu antenowego kulturze nowojorskich Żydów. Oczywiście nie chodzi tu o chasydów z Brooklynu. Chociaż w wielu krajach kupiono licencję i przygotowano rodzime wersje serialu, bez żydowskiego humoru i wdzięku Fran Drescher (pomysłodawczyni i odtwórczyni głównej roli w jednej osobie) to już nie to. Zdecydowanie.
W rok po premierze Frasiera stacja NBC wyemitowała pierwszy odcinek serialu, o którym mówiło się już od dawna, a akcja promocyjna ruszyła z kopyta na długo przed premierą. Sitcom miał pierwotnie nosić tytuł Insomnia Cafe, Six of One czy Friends Like Us. Ostatecznie zdecydowano się na Friends, czyli Przyjaciele.
Twórcy serialu chcieli stworzyć portret tak zwanego „pokolenia X”, czyli ludzi urodzonych na początku lat 60. To często dzieciaki z rozbitych rodzin, młodzi ludzie, którym niespieszno do ślubu i odpowiedzialności, którzy nie są do końca zadowoleni ze swojej pracy, ale też nie za bardzo wiedzą, co chcieliby robić. Nie mają ochoty spędzać świąt z rodzicami, ale boją się samotności, dlatego ciągle spotykają się z przyjaciółmi. Scenarzyści: Marta Kauffman i David Crane, postanowili przedstawić perypetie dwudziestokilkulatków, którzy próbują sobie ułożyć życie w wielkim mieście. Twórczy duet powołał do życia neurotyczną Monicę (przyjaciółkę otaczającą opieką pozostałych członków grupy), egocentryczną Rachel, ekscentryczną Phoebe, sarkastycznego Chandlera, Rossa o minie zbitego psa i Joeya, który nie przepuszcza żadnej dziewczynie, ale swoich przyjaciółek strzeże jak brat. Dla wszystkich bohaterów przyjaciele byli rodziną – i to był znak czasów.
Nowy serial NBC nie tylko był zabawny, a jego bohaterowie sympatyczni i swojscy, ale też zadbano o marketing, którego fundamentem był motyw przyjaźni aktorów poza planem. „Tak, Przyjaciele naprawdę są przyjaciółmi” – pisano w prasie.
Każdy miał swój osobisty powód, dla którego oglądał czy nadal ogląda Przyjaciół. Dla niektórych szczególnie krzepiące było obecne w serialu przeświadczenie, że dzięki przyjaźni można pokonać wszystkie życiowe przeszkody. Wielu utożsamiało się z którymś z bohaterów, na przykład z rozpieszczoną Rachel, która przyjeżdża do Nowego Jorku, gdzie postanawia rozpocząć nowe, dorosłe życie. Krok pierwszy: zrozumieć kim jest i co chce robić. Oddaje karty kredytowe swojego ojca i zaczyna pracować jako kelnerka. Wielu młodych ludzi tkwiło w pierwszej pracy, która na pewno nie była szczytem marzeń, ale rachunki trzeba było płacić. Rachel ostatecznie odkrywa, co jest jej pasją i z czasem zaczyna metodycznie realizować swoje cele – to było inspirujące. Inni mogli utożsamiać się z Monicą, która od samego początku doskonale wie, co chce w życiu osiągnąć, ale ma inne problemy, na przykład z wiecznie ją krytykującą matką. Chandler natomiast używa humoru jako mechanizmu obronnego, a rozwód rodziców uczynił z niego cynika – to sprawiało, że widzowie z pokolenia X mogli czuli z Chandlerem szczególną więź.
Już po emisji pierwszych odcinków Amerykę ogarnęło istne szaleństwo. Kobiety ustawiały się w kolejkach do salonów fryzjerskich i prosiły o fryzurę zwaną “The Rachel”. Koncern Coca-cola płacił niebotyczne kwoty za reklamy w trakcie serialu. Odtwórcy głównych ról momentalnie stali się gwiazdami, trafiając na okładki pism, biorąc udział w reklamach, występując gościnnie w innych serialach. Mało tego, można śmiało stwierdzić, że to właśnie Przyjaciele przyczynili się do wzrostu popularności kawy jako napoju i kawiarni jako miejsc spotkań. Znaczna część akcji toczy się w kawiarni Central Perk, gdzie szóstka przyjaciół popija kawę z wielkich kubków. Tak tworzy się nowe trendy.
Choć dziś serialowi Przyjaciele zarzuca się seksizm, tanie żarty z gejów i lesbijek, wyśmiewanie ludzi otyłych, trzeba być sprawiedliwym i jasno powiedzieć, że to właśnie Kauffman i Crane odważyli się przedstawić lesbijski ślub, osobę transseksualną zadowoloną ze swojego życia i odzyskującą kontakt z synem. To jednak odważne posunięcia. Scenarzyści wykazali się wielkim wyczuciem w przedstawianiu kontrowersyjnych wątków. Tak, w sitcomie pełno było żartów dziś uznawanych za nieodpowiednie, ale jednak trudne tematy poruszano.
Po ponad ćwierć wieku od emisji pilota i ponad piętnaście lat od zakończenia produkcji, Przyjaciele to nadal jeden z najpopularniejszych i najbardziej lubianych seriali na świecie. Analiza tego fenomenu mogłaby zająć wieki, ale chyba dla nikogo kto poznał sześcioro niezwykłych bohaterów ich popularność nie jest zaskoczeniem.
Gdy Przyjaciele zniknęli z ramówki NBC, amerykańskie stacje telewizyjne czekały na cud, jakim byliby Przyjaciele-bis. Serial Hoży doktorzy cieszył się przychylnością krytyków, ale widzów już różnie. Szkoda, bo pomimo lekkiej sitcomowej formy to bardzo prawdziwy obraz pracy medyków. Tak czy inaczej NBC nie miało nic nadzwyczajnego, co wypełniłoby lukę po Przyjaciołach. Więcej szczęścia miała stacja CBS, która w 2005 roku rozpoczęła emisję Jak poznałem waszą matkę. Serial został wprawdzie dobrze przyjęty i do dziś ma spore grono fanów, ale na pewno nie był fenomenem na skalę Kronik Seinfelda, o Przyjaciołach nie wspominając. Jedno było jasne – lata 90. to koniec komedii rodzinnych, a początek telewizyjnego kultu przyjaźni.
Sitcom vs. mockumentary
Sitcom to telewizyjna formuła, która okazała się ponadczasowa i, szczególnie w Ameryce, cieszy się niezmienną sympatią widzów. Z czasem jednak twórcy telewizyjni zaczęli szukać innych form dla seriali komediowych.
W 1938 roku Orson Welles przygotował radiową adaptację powieści H.G. Wellsa Wojna światów. Słuchacze, którym towarzyszył już niepokój społeczny i poczucie zagrożenia, uwierzyli, że to transmisja „na żywo” przedstawiająca…inwazję Marsjan na naszą planetę. Dziś słuchowisko Wellesa uznaje się za najstarszy przykład mockumentary, czyli fikcji przedstawionej w formie programu dokumentalnego. Mockumentary to forma chętnie wybierana przez kino i telewizję. Spośród produkcji kinowych znakomitym przykładem będzie Zelig Woody’ego Allena, gdzie życie fikcyjnego Leonarda Zeliga przedstawione zostało w formie filmu dokumentalnego. Szczególnie w latach 80. twórcy kina uśmiechali się do togo stylu. To, że mockumentary zawita do telewizji, było jedynie kwestią czasu.
Na przełomie XX i XXI wieku zakończono emisje wielu kultowych i uwielbianych sitcomów. Amerykanie dalej chcieli się śmiać, a stacje telewizyjne zamierzały dostarczać widzom rozrywki. Pojawiało się coraz więcej seriali, których poziom znacznie przewyższał produkcje z Hollywood. Scenarzyści telewizyjni mieli wysoko postawioną poprzeczkę. Czy sitcomy należało uznać za przeżytek? Nie, jednak nadeszła pora, by spróbować czegoś innego – mockumentary.
W 2001 roku brytyjska stacja BBC zaprezentowała serial Biuro. Pomysłodawcą i odtwórcą głównej roli był Ricky Gervais. Bohaterowie to pracownicy niewielkiego biura, a ich perypetie ukazane zostały w formie paradokumentalnej. Można było liczyć na komentarze postaci, zdarzały się wymowne spojrzenia „przypadkiem” uchwycone przez kamerę.
Serial Gervaisa odniósł wielki sukces, zdobywając uznanie krytyków, szereg nagród i sympatię widzów na całym świecie. Nic więc dziwnego, że wkrótce kolejne kraje kupowały licencję i przygotowywały swoje wersje. W 2005 roku stacja NBC zaprezentowała amerykańskie Biuro, które okazało się jeszcze lepsze niż brytyjski oryginał. Bohaterowie – pracownicy biurowi – prezentowali różne pokolenia (łącznie z tak zwanymi „millenialsami”), wszyscy tkwili w miejscu będącym synonimem stagnacji, beznadziei czy po prostu nudy. Na domiar złego szef (fenomenalnie zagrany przez Steve’a Carella) to wielkie dziecko.
Każda z postaci inaczej reaguje na zastane w pracy warunki. Każdy ma inne oczekiwania, nastawienie i marzenia. Pomiędzy służbowym telefonem a skserowaniem dokumentu znajduje się jednak czas na sprawy prywatne: uczucie do uroczej recepcjonistki, żartowanie z kolegi, który terroryzuje wszystkich swoim zamiłowaniem do dyscypliny i tak dalej. Samo życie. Z nutą satyry. Warto zwrócić też uwagę na aktorów, którzy są niezwykle naturalni. Wyglądają i zachowują się jak ludzie, jakich możemy spotkać w naszych miejscach pracy. Główna bohaterka, Pam, jest raczej miła niż seksowna, przez co wydaje się nam bliższa. Podsumowując, amerykańskie Biuro to dobry serial o zwykłych ludziach, którym przydarzają się zwykłe rzeczy, dlatego forma mockumentary sprawdza się tu idealnie.
Stacja NBC mogła odnotować kolejny sukces. Nie musieli robić kolejnego sitcomu, licząc, że uda się powtórzyć sukces Przyjaciół. Teraz mieli innego asa w rękawie – seriale komediowe w formie mockumentary. Po Biurze nabrali wiatru w żagle i wystartowali z nową propozycją. Premiera Parks and Recreation miała miejsce 9 kwietnia 2009 roku. Pierwszy sezon nie wzbudził w widzach entuzjazmu i z początku wszystko wskazywało, że produkcja przejdzie do historii jako jedna z najbardziej nieudanych. Na szczęście twórcy dostali drugą szansę, której nie zmarnowali. Pojawiły się nowe, barwne postacie, bohaterowie drugiego planu zrobili krok do przodu – i to właśnie zadecydowało, że Parks and Recreation stał się jednym z najlepszych seriali komediowych nowej ery. Mamy tu kontrast pomiędzy ekstrawertykami a introwertykami, pomiędzy ludźmi o poglądach liberalnych i konserwatywnych, pomiędzy wiecznymi dziećmi a tymi, którzy nie umieją się zrelaksować. Bez względu na odmienność charakterów, przekonań i wartości, wszyscy pracownicy Departamentu Parków i Rekreacji potrafią się dogadać i być przyjaciółmi.
Zwłaszcza w naszych czasach, gdy różnice zdań coraz częściej dzielą ludzi, serial Parks and Recreation pokazuje nam, że tak naprawdę to różnice się nie liczą, a w każdym razie nie powinny się liczyć. Trzeba podkreślić, że wszyscy (bez względu na prezentowane opinie, cechy i zachowania) ukazani zostali jako dobrzy ludzie, którzy odkrywają, że dzięki przyjaźni wszystko staje się możliwe. Poza cennym przesłaniem i zabawnymi dialogami, serial ten ma jeszcze jedną mocną stronę: bohaterów, którzy wyróżniają się na tle innych znanych postaci z seriali komediowych. Ron Swanson i April Ludgate (szef departamentu i jego asystentka) to introwertycy. Nie są pechowcami, przeważnie nie popełniają gaf, a jednak są niezwykle zabawni. Główna bohaterka serialu, Leslie Knope, jest dla odmiany nieco postrzeloną ekstrawertyczką i, o dziwo, znacznie rzadziej bywa wskazywana przez widzów jako ulubiona postać. Ciekawe.
Gdy szefowie NBC trzymali kciuki za Parks and Recreation, konkurencyjna stacja ABC wystartowała z nowym projektem, zatytułowanym Współczesna rodzina. Wykorzystując formę mockumentary, twórcy postanowili powrócić do komedii rodzinnej, ale też nadać jej nowoczesny kształt. I tak oto wśród bohaterów mamy: majętnego starszego przedsiębiorcę, który poślubił seksowną Latynoskę i pokochał jej syna jak własnego. Jest też para gejów wychowująca wietnamską sierotę. Do tego pozornie tradycyjny układ: małżeństwo z trójką dzieci, ale mąż jest tu pozbawiony cech typowo męskich, za to żona to niemal facet w spódnicy. Gdyby Współczesną rodzinę obejrzeli twórcy sitcomowej klasyki z lat 50., pewnie oniemieliby ze zdziwienia.
Tymczasem serial ma się świetnie i od 2009 roku odnosi kolejne sukcesy. Rolę nestora rodu gra Ed O’Neill, znany z popularnego na przełomie lat 80. I 90. sitcomu Świat według Bundych. O serialu warto pamiętać choćby dlatego, że jako jeden z pierwszych (a jeszcze w czasach Reagana) ukazywał dysfunkcyjną rodzinę i mężczyznę, któremu małżeństwo złamało życie. W Świecie według Bundych mamy typowy model 2+2+pies, a jednak coś szwankuje. We Współczesnej rodzinie wszystko „stoi na głowie”, a mimo to rodzina jest szczęśliwa. To wyraźne przesłanie twórców. Formuła mockumentary lepiej tu pasuje, ponieważ dzięki niej wspomniane przesłanie zyskuje na wiarygodności.
Sitcom to tylko jedna z formuł seriali komediowych. Ma swoje prawa i ograniczenia, ale też swój niepowtarzalny urok. Mockumentary wychodzi naprzeciw oczekiwaniom widzów, wyprowadzając akcje serialu poza salon, kuchnię czy kawiarnię, zaspokajając naszą wrodzoną potrzebę podglądania. Jest to podglądanie bezpieczne, ponieważ tak naprawdę nie naruszamy niczyjej prywatności, jak w przypadku reality show.
Wzrost popularności mockumentary nie oznacza, że formuła sitcomowa przejdzie do lamusa. Klasyka jest przecież ponadczasowa.
Udostępnij “Najlepsze amerykańskie seriale komediowe i ich historia” swoim znajomym.
Literatura:
Antonio Savorelli, Beyond Sitcom: New Directions in American Television Comedy, 2010
Nicholas Mirzoeff, Seinfeld, British Film Institute, TV Classics. 2007
Michael McClay, I Love Lucy: The Complete Picture History of the Most Popular TV Show Ever, Kensington Publishing Corp.,1995,
Kelsey Miller, Przyjaciele. Ten o najlepszym serialu na świecie, Wydawnictwo SQN, 2019