“Ostatni dzień lata” – “Kobieta z wydm”

Ostatni dzień lata i Kobieta z wydm

Był 29 listopada 2018 roku. Obejrzałem wówczas, po raz pierwszy w życiu zresztą, „Kobietę z wydm” (1964) w reżyserii Hiroshiego Teshigahary. To drugi z czterech obrazów, jakie zrealizował na podstawie powieści i we współpracy z pisarzem – Kōbō Abe. Obu tych artystów wyraźnie inspirowała twórczość Franza Kafki. Główni bohaterowie dzieł wspomnianych Japończyków, podobnie zresztą jak słynny K z „Procesu” i „Zamku” niemieckojęzycznego pisarza, stawiani byli w sytuacjach bez wyjścia. Jakikolwiek, nawet najbardziej racjonalny ruch jednostki spotykał się z natychmiastową blokadą ze strony instytucji lub czegoś do końca nieokreślonego, co jednak w dużym stopniu ograniczało człowieka w jego działaniach. Oglądając niedawno „Ostatni dzień lata”, w reżyserii Tadeusza Konwickiego, zauważyłem kilka podobieństw między obiema produkcjami. Postanowiłem zestawić ze sobą oba filmy i choć z jednej strony dzieli je rok powstania i kraj pochodzenia twórców, tak z drugiej artystyczna wrażliwość i wykorzystanie piachu jako przenośni opisującej ludzką egzystencję są bardzo pokrewne.

„Kobieta z wydm” – zarys fabuły

Film Teshigahary opowiada historię tokijskiego nauczyciela – Nikiego Junpeia, z zamiłowania entomologa, który wybrał się na pustynię w poszukiwaniu nowych odmian owadów. Kiedy mężczyzna spóźnia się na ostatni autobus jadący do miasta, z pomocą przychodzą okoliczni wieśniacy. Prowadzą go do domu pewnej samotnej młodej wdowy mieszkającej w głębokiej jamie pośród okolicznych wydm. Za pośrednictwem drabiny bohater dostaje się do miejsca przeznaczenia. Dziwią go niezwykle spartańskie warunki, w jakich egzystuje kobieta. Minimalne racje żywnościowe skrupulatnie wydzielane przez wieśniaków i niemożność wejścia na górę, to i tak nic w porównaniu z tym, co dzieje się w porze nocnej. Kiedy następuje bowiem ciemność, lotny piach zasypuje dom kobiety. Jakakolwiek przerwa w odkopywaniu mieszkania grozi utratą życia. Mężczyzna, z początku obojętny, nie przejmuje się specjalnie losem nowo poznanej osoby. Sytuacja zmienia się diametralnie, kiedy drabina prowadząca na górę znika, a on zmuszony jest wziąć łopatę do ręki i wspierać kobietę w jej trudach…

„Ostatni dzień lata” Konwickiego a „Kobieta z wydm” Teshigahary – podobieństwa i różnice

O obrazie „Kobieta z wydm” wspominam z kilku powodów. Mianowicie, kiedy po raz pierwszy go zobaczyłem, z miejsca stał się moim ulubionym. Po drugie, ma bardzo zbliżoną formę właśnie do „Ostatniego dnia lata” w reżyserii Tadeusza Konwickiego i również ogniskuje się na relacji samotnej kobiety i samotnego mężczyzny. Po trzecie, podobnie jak w wypadku filmu polskiego twórcy, został zrealizowany za niewielkie pieniądze, a dostrzegalny gołym okiem minimalizm jest czwartym asem w talii. Jednakże jest kilka różnic. W debiutanckim obrazie Konwickiego nie ma bowiem pustyni. Jest za to opustoszała plaża. Główni bohaterowie, na potrzeby fabuły celowo pozbawieni imion, nie muszą niczego odkopywać. Wręcz przeciwnie – mają przed sobą bezkres nieba i morza, a plaża, na jakiej aktualnie się znajdują, nie ogranicza ich ruchów.

Kobieta z wydm

Więzieniem okazuje się burzliwa przeszłość. Ona, jako ofiara II wojny światowej, dodatkowo naznaczona przez los z powodu śmierci swojego ukochanego na froncie, stała się oziębła do tego stopnia, że w jej sercu nie ma już miejsca dla nowego mężczyzny. On, nieco młodszy wiekiem, imał się przeróżnych zajęć, lecz ostatecznie został z niczym. Reprezentuje obraz powojennego pokolenia skażonego nową ideologią. Czy przypadkowe spotkanie tych dwojga życiowych rozbitków zakończy się dla nich pomyślnie? Czy uda im się zbudować trwałą relację? Czy cisza towarzysząca ich intymnym, lecz nie do końca czytelnym rozmowom pobudzi serca do krzyku?

„Ostatni dzień lata” – odtwórcy ról głównych

Jestem mile zaskoczony, że ktoś przed Teshigaharą – i to sześć lat przed! – pokusił się na taką, a nie inną formę realizacyjną. Niby stoi za tym niskie dofinansowanie, jakie Konwicki otrzymał na nakręcenie swojego debiutu, jednakże bez odpowiedniego poziomu wrażliwości, życiowego doświadczenia, błyskotliwych obserwacji i genialnych pomysłów inscenizacyjnych, którymi polski twórca bez wątpienia dysponował. Osoba pozbawiona takich atrybutów – nawet z milionem dolarów w garści – nie stworzyłaby czegoś podobnie doniosłego i oryginalnego. Przez cały seans z oczu leciały mi łzy, a dodam, że omawiane dzieło wolne jest od patosu i sprawdzonych patentów powodujących wzruszenie. Duża w tym zasługa odtwórców głównych ról – Ireny Laskowskiej i Jana Machulskiego. Zwłaszcza aktorka emanuje tutaj niezwykłą siłą i choć przez cały film wydaje się przygnębiona, nie mąci to naturalnego erotyzmu, jaki od niej bije. Zdecydowane spojrzenie, wyraziste kości policzkowe i zgrabne ciało – wolne od jakiejkolwiek skazy, w połączeniu z jej powabnym, lecz nieco stłamszonym głosem, tworzy mieszankę wybuchową.

Partnerujący aktorce Jan Machulski idealnie ją uzupełnia. To on jest tutaj tą pozytywnie nastawioną do życia „połówką” rozpoczynającą cały ten miłosny proces. I choć nie może pochwalić się jakimiś specjalnie wybitnymi osiągnięciami, to przez sam fakt wyjścia ze szczerą inicjatywą do starszej, stale odrzucającej go kobiety okazuje się mężczyzną odważnym, a takie zachowanie świadczy jednak o wyjątkowości. Nie potrzeba bowiem wielkiej pozycji i pieniędzy, by pokazać klasę. Owszem, zaplecze finansowe zawsze jest potrzebne, jednakże bez odpowiedniego wsparcia emocjonalnego i duchowego oraz troski o swoją wybrankę wydaje się nic niewarte.

Ostatni dzień lata

Ostatni dzień lata film

„Ostatni dzień lata” – minimalizm jako środek do celu

Kolejne ogniwo świadczące o wyjątkowości filmu Konwickiego to oszczędność środków inscenizacyjnych. Podobnie jak w „Kobiecie z wydm”, minimalizm jest w tym wypadku atutem, a nie konsekwencją niewielkich funduszy. Mimo to trzeba podkreślić, że „Ostatni dzień lata” to najtańszy film w polskiej kinematografii i z perspektywy czasu taki obrót spraw – gdyż zarząd odpowiedzialny za finansowanie produkcji nie wierzył w powodzenie projektu – okazał się dla reżysera zbawienny. Już sam widok Ireny Laskowskiej na tle bezchmurnego nieba, fal morza i piaskowych wydm sprawia, że i widzom udziela się ten melancholijny, wolny od efekciarstwa i huku, nastrój. Zdjęcia autorstwa Jana Laskowskiego, podobnie jak w wypadku japońskiego operatora – Hiroshiego Segawy, odpowiedzialnego za zarejestrowanie „Kobiety z wydm”, robią niebywałe wrażenie i są w pewnym sensie trzecim bohaterem opowieści.

„Ostatni dzień lata” składa się bowiem z niewielu monologów/dialogów, dlatego tę werbalną pustkę należało czymś uzupełnić. Polski operator miał naprawdę trudne zadanie, bo umiejętnie zamknąć bohaterów w określonej przestrzeni to jedno, ale nadać całemu obrazowi odpowiedniej, w tym wypadku antywojennej symboliki, to już dużo trudniejsze zadanie. I choć przez cały film, a dodam, że trwa tylko 59 minut, nie uświadczymy ani jednego przeciętnego kadru, tak ujęcie wieńczące obraz jest przysłowiową wisienką na torcie i pozostaje w naszej pamięci na zawsze.

W „Kobiecie z wydm” piach symbolizuje niewolę i absolutne posłuszeństwo względem zastanego porządku. Dwoje ludzi, ramię w ramię, walczy nie tylko o życie, ale przede wszystkim o zrozumienie i zaakceptowanie swojego położenia. W „Ostatnim dniu lata” też widzimy piach, ale akurat w filmie Konwickiego służy on jako deptak prowadzący do wolności, lecz żeby tę wolność zdobyć, wpierw należy pogodzić się z przeszłością. I choć nasze kończyny są wolne od łańcuchów, a przed nami maluje się piękny niebiesko-żółty krajobraz, tak umysł często pozostaje zniewolony i skąpany w mroku czarnej nocy.

 

Avatar photo

Aleksander Biegała

Absolwent Uniwersytetu Łódzkiego na kierunkach Pedagogika społeczna oraz Dziennikarstwo i Komunikacja społeczna. Przenosi wybrane filmy na grunt muzyczny. Regularnie publikuje artykuły dla portali Plaster Łódzki i Kinomisja Pulp Zine. W kinie najbardziej ceni jego żeński element, a "Kobieta z wydm" Hiroshiego Teshigahary to dla niego wyznacznik obrazu doskonałego.