„Pewnego razu w Hollywood” – dziś prawdziwych kowbojów już nie ma
Tytuł: “Pewnego razu w Hollywood” (Once Upon a Time…in Hollywood”
Rok produkcji: 2019
Reżyseria: Quentin Tarantino
Obsada: Leonardo DiCaprio, Brad Pitt, Margot Robbie, Al Pacino, Margaret Qualley, Mike Moh, Kurt Russell, Damian Lewis, Rafał Zawierucha
„Pewnego razu w Hollywood” to film, w którym Quentin Tarantino wraca do lat 60., by pokazać przełomowy moment w historii kina i Fabryki Snów. Interesująco portretuje śmietankę ówczesnego Los Angeles, zatrudniając czołowe gwiazdy na czele z Leonardo DiCaprio, Bradem Pittem i Margot Robbie. Znajdziemy tu wszystkie typowe cechy stylu Tarantino: zabawę z filmowymi cytatami i postaciami, mieszankę powagi, groteski i komedii czy dekonstrukcję kinowej przemocy. Najciekawsza w tym filmie jest jednak dla mnie konkretna diagnoza, którą reżyser odważnie serwuje widzom. Tarantino powiada, że stara epoka amerykańskiego kina skończyła się wraz z destrukcją wzorca tradycyjnej męskości: silnego kowboja. I pokazuje, co by było gdyby jednak nie wszyscy kowboje bezpowrotnie wyginęli.
„Pewnego razu w Hollywood” – W Fabryce Snów lat 60.
Głównym bohaterem „Pewnego razu w Hollywood” jest niejaki Rick (Leonardo DiCaprio), niegdyś słynny aktor westernów, który po dłuższej nieobecności w Ameryce w 1969 roku wraca do Fabryki Snów wraz ze swoim dublerem Cliffem Boothem (Brad Pitt). Mężczyzna zupełnie nie może odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Trwa wojna w Wietnamie, a na ulicach snują się hippisi. Nie ma już dla niego odpowiednich ról i na nowo musi nawiązywać kontakty w branży. Szybko orientuje się, że największą wschodzącą gwiazdą jest Roman Polański (Rafał Zawierucha), który właśnie odcina kupony od swojego słynnego filmu „Dziecko Rosemary”. Wraz z piękną żoną, Sharon Tate (Margot Robbei) bryluje na kalifornijskich przyjęciach, a wszyscy zabiegają o jego uwagę.
Również i Rick marzy o nawiązaniu kontaktu z Polańskim, dlatego wynajmuje willę w Beverly Hills, tuż obok jego okazałej posiadłości. Jak sam zresztą mówi: „Nieruchomość w Hollywood znaczy, że tu mieszkasz, nie że przyjechałeś w gości, ale że tu k… mieszkasz” Próbuje również załatwić pracę kaskadera Cliffowi, jednak ten ze względu na swój porywczy charakter wdaje się w bójkę z Brucem Lee i zostaje wyrzucony z planu. Pewnego dnia Cliff na peryferiach Los Angeles poznaje nastolatkę, która zabiera go na starą farmę, gdzie zamieszkuje tajemnicza „Rodzina” – sekta Charlesa Mansona. Cliff szybko orientuje się, że nie jest to przyjazne miejsce…
„Pewnego razu w Hollywood” – Tarantino i jego aktorzy
„Pewnego razu w Hollywood” to film, który spodoba się miłośnikom kina Tarantino, ponieważ jak zwykle widać tu markę reżysera. Twórca bawi się nie tylko mieszaniem gatunków: thriller, komedia, horror, ale także intertekstami ze swojego własnego dorobku. Nawiązanie do wcześniejszych filmów widzimy już na poziomie plansz z napisami, tu wykonanymi charakterystyczną żółtą „westernową” czcionką. W serialowych rolach Ricka „Prawo pięści” znajdziemy odniesienia do „Django” i „Nienawistnej ósemki”. Inny film bohatera, gdzie w kulminacyjnej scenie za pomocą miotacza ognia zabija nazistów w sali kinowej, nawiązuje natomiast oczywiście do „Bękartów wojny”.
Jak zwykle również, jednym z największych atutów filmu Tarantino są jego aktorzy. Tym razem mamy do czynienia z wielkim trio: Leonardo DiCaprio, Brad Pitt i Margot Robbie. Pierwszy świetnie zagrał aktora, którego sława przebrzmiała, a on próbuje wrócić na główny tor. Brad Pitt, słusznie nagrodzony Oscarem, znakomicie wcielił się w twardego kaskadera, znoszącego z kamienną twarzą wszelkie niedogodności losu i oferującego wsparcie najbliższemu przyjacielowi. Z kolei Margot Robbie to idealne wcielenie Sharon Tate: śliczna, delikatna, urocza i oszałamiająco beztroska.
Jej niewinna radość, zawsze podkreślana przez wesoły komentarz muzyczny towarzyszący jej scenom, uderzająco kontrastuje z tragiczną historią tej postaci. W cukierkowym obrazie aktorki skupiają się wszystkie baśniowe aspekty tej, ale też każdej potencjalnej filmowej opowieści. Na jej fikcyjność wskazuje bowiem już sam tytuł obrazu Tarantino, będący popularną frazą rozpoczynającą bajki: „Once Upon a Time…” czyli „Pewnego razu…”/ „Dawno, dawno temu…”.
„Once Upon a Time… in Hollywood” – nieśmiertelny klimat lat 60.
Film Tarantino “Pewnego razu w Hollywood” z pewnością stanowi świetną rekonstrukcję klimatu lat 60. Odbywamy swoistą podróż w czasie, by wspólnie z Polańskim wsiąść do jego małego MG TD (długie ujęcia z perspektywy „z tylnego siedzenia” stanowią swoisty leitmotiv filmu). Ponadto na drogach pojawiają się kultowe marki tamtego czasu: Cadillac Coupe, Volkswagen Karmann Ghia czy Lincoln Continental. Oczywiście do woli możemy nasycić oczy modą końca lat 60. Szczególnie Margot Robbie zachwyca w pięknym płaszczu z wężowej skóry, w żółtym kostiumie składającym się z topu i szortów czy spódniczce mini. Znamienne, że bohaterka zawsze ma na sobie coś rozświetlającego, a jasne barwy, podkreślają jej radosne usposobienie i słoneczny klimat Kalifornii.
Oczywiście nie byłoby klimatu szóstej dekady XX wieku bez legendarnej muzyki tamtych czasów. Usłyszymy więc „Hush” Deep Purple, „Kentucky Woman”, przebój „California Deamin” czy muzykę zespołu Paul Revere & The Raiders. Co więcej, w radio lecą oryginalne reklamy i prognoza pogody z lat 60. Istotnym elementem muzycznego komentarza jest również fragment z westernu „Sędzia z Teksasu”. Co znamienne, w filmie obok postaci fikcyjnych pojawiają się autentyczni bohaterowie. Oprócz Polańskiego i Sharon Tate, występują więc np. Steve McQueen (Damian Lewis), Michelle Phillips czy Jay Sebring (Emile Hirsch). Wszyscy wspólnie się bawią na przyjęciu w słynnym Playboy Mansion.
„Pewnego razu w Hollywood” – kryzys tradycyjnego wzorca męskości
O czym jednak przede wszystkim opowiada długi, blisko trzygodzinny film Quentina Tarantino? Czy to po prostu hołd dla starej, bezpowrotnie minionej epoki amerykańskiego kina, którą przerwał brutalny mord sekty Mansona? Jestem przekonana, że, jak zwykle projekt tego reżysera znacznie wykracza poza efektowny mariaż ikonografii, muzyki i dowcipnych dialogów. Tarantino pokazuje mianowicie przełomowy moment nie tylko w historii kina, ale całej amerykańskiej kultury. To okres, w którym western, czyli opowieść o narodzinach Ameryki, przechodzi do lamusa. A wraz z nim kryzys przechodzi wzorzec prawdziwego mężczyzny: twardego kowboja z Dzikiego Zachodu. Jego wcieleniem jest po trochę Rick, ale przede wszystkim Cliff Booth. To on reprezentuje bezkompromisowe tradycyjne wartości dawnego świata. Widać to w znamiennej scenie, która wzbudziła wiele kontrowersji, a mianowicie w pojedynku z samym Brucem Lee (Mike Moh). Można ją czytać jako swoistą konfrontację amerykańskiego kowboja ze wschodnimi wzorcami.
Tradycyjny system wartości Cliffa dobitnie podkreśla sytuacja, gdy mężczyzna odwozi na farmę pod Los Angeles spotkaną przy trasie nastolatkę. Wbrew pozorom Booth nie daje się zwieść podstępnemu urokowi dziewczyny, od początku podejrzewa, że jest nieletnia, co wyznacza dla niego nieprzekraczalne granice. Przeciwieństwem tradycyjnej męskości są natomiast w „Pewnego razu w Hollywood” reprezentujący zupełnie nowy model kulturowy hippisi i sympatyzujący z nimi bohaterowie.
Niemal symbolicznie pokazuje to scena na przyjęciu w rezydencji Playboya, kiedy Steve McQueen ze znajomą obserwują rozbawioną Sharon, a w rozmowie padają znamienne słowa: „Jedno jest pewne. Sharon ma swój typ: słodcy, niscy, utalentowani chłopcy, wyglądający na dwunastolatków”.To oni wypierają twardych kowbojów i reprezentowany przez nich tradycyjny system wartości. A co by było, gdyby niektórzy z dawnych twardzieli jednak przetrwali? Być może wszystko potoczyłoby się inaczej. Jak? Żeby się przekonać, trzeba obejrzeć do końca „Pewnego razu w Hollywood”.