„Piosenki o miłości” – czerń i biel w kolorze [recenzja]
Tytuł: „Piosenki o miłości”
Rok produkcji: 2021
Reżyseria: Tomasz Habowski
Obsada: Tomasz Włosok, Justyna Święs, Andrzej Grabowski, Patrycja Volny i inni
Nasze rodzime kino często popada w stan uśpienia – plakaty kontrowersyjnych dramatów i schematycznych komedii romantycznych cyklicznie zmieniają się na tablicach z repertuarem, tytuły mieszają się ze sobą w głowach widzów, a krytycy z głośnym westchnieniem opuszczają salę kinową i przygotowują kolejny artykuł mając wrażenie, że powielają swój ostatni tekst zmieniając jedynie imiona bohaterów. Jednak gdy zbliża się sezon festiwali filmowych, powoli otwierają się drzwi, przez które cicho przedostają się artyści pełni miłości i poświęcenia, pragnący wzbogacić sztukę filmową o swoje wyjątkowe dzieło. W tym roku takim odkryciem okazał się Tomasz Habowski.
„Piosenki o miłości” – magia prostoty
Robert (Tomasz Włosok) jest synem sławnego aktora, Andrzeja Jaroszyńskiego (Andrzej Grabowski). Chłopak, chcąc odciąć się od wpływów ojca, postanawia rozpocząć karierę muzyczną, lecz nie udaje mu się osiągnąć sukcesu. Pewnego dnia poznaje Alicję (Justyna Święs) – nieśmiałą kelnerkę z małego miasta, którą natura obdarzyła wyjątkowym talentem wokalnym. Po namowach Roberta, dziewczyna zgadza się nawiązać z nim współpracę.
Początek filmu „Piosenki o miłości” wzbudza w widzu poczucie braku swobody, niezręczności oraz zażenowania. Nie wynika to jednak ze słabego scenariusza, a wręcz przeciwnie – widz czuje dokładnie to samo, co czują bohaterowie. Para młodych, wrażliwych ludzi poznaje się przypadkiem i szybko nawiązuje wyjątkową więź, zmagając się z wątpliwościami co do intencji drugiej osoby. On – zdeterminowany, uparty, dowcipny i czarujący, ale też nieco buntowniczy. Ona – nieśmiała, wstydliwa, niepewna, posiadająca proste priorytety. Historia o Kopciuszku i księciu, podobna do tysięcy innych… Pytanie brzmi, co czyni akurat tę opowieść wyjątkową?
„Piosenki o miłości” – ugruntowany konflikt
Samiec alfa, przywódca stada, głowa rodziny – Andrzej Jaroszyński siedzący u szczytu stołu, czyta niepochlebne recenzje na temat swojego spektaklu. Po jego prawicy córka Kamila (Patrycja Volny), prawniczka gotowa zrobić wszystko, by usprawiedliwić zachowanie ojca. Zaś obok niej… Problem, którego imię zaczyna się na „R”.
Robert od samego początku robi wszystko, by przeciwstawić się ojcu i jego wpływom. Stary Jaroszyński, nieustannie pławiący się w zachwytach publiczności oraz w kieliszku wódki, nie przyjmuje do siebie żadnej krytyki. Nawet nie próbuje udawać, że wspiera syna. Otwarcie wyśmiewa jego zainteresowania i nieustannie wypomina mu, że płaci za jego „zachcianki”. Wraz z rozwojem akcji widz zaczyna dostrzegać, że Robertowi tak naprawdę wcale nie zależy na wielkim sukcesie lub na tym, by być dobrym muzykiem – w głowie odbiorcy pojawia się myśl, że chłopak po prostu może chcieć udowodnić ojcu swoją samodzielność. Usiłuje pokazać mu, że potrafi dać sobie radę sam, bez używania nazwiska jak złotego biletu otwierającego drzwi prowadzących do sławy. Aż do momentu jego największego upokorzenia, gdy musi poprosić ojca o pomoc…
„Piosenki o miłości” – byle nie za głośno
Menadżer-wyzyskiwacz i niewdzięczna praca kelnerki w prestiżowym lokalu (który prestiżowy jest tylko z nazwy) – tak wygląda codzienność Alicji. Dziewczyna umila sobie szarą rzeczywistość pisząc teksty i wyśpiewując je w przerwach w pracy, gdy nikt jej nie widzi ani nie słyszy. Wtedy pojawia się Robert, który nieustannie wyciąga dziewczynę ze świata, do którego przywykła.
Poza kilkoma aktorskimi epizodami występ w „Piosenkach o miłości” to pierwszy raz, kiedy Justyna Święs zmierzyła się z jedną z głównych ról i objawia się to w możliwie najlepszy sposób. Wokalistka tchnęła w postać Alicji pewną niewinność, która znika, gdy tylko bohaterka staje przy mikrofonie, zamyka oczy i zaczyna śpiewać. Jej niepozorność sprawia, że każda rozmowa między nią a Robertem jest urocza, szczera oraz niewymuszona, a konflikty wypadają bardzo naturalnie i wiarygodnie.
„Piosenki o miłości” – płyń, obrazie, płyń
Nakręcenie filmu w czerni i bieli często jest dosyć odważną decyzją artystyczną. Przy braku kolorów, które nierzadko jako pierwsze przykuwają uwagę widza, potrzebne są wyjątkowe kompetencje ze strony oświetleniowca oraz operatora, aby zbudować atrakcyjny obraz polegając tylko na światłocieniu i elementach znajdujących się w tle. Na szczęście, w wypadku „Piosenek…” udało się to doskonale.
Weronika Bilska nieraz udowodniła, że może mierzyć się z najbardziej uznanymi polskimi operatorami. Minimalistyczne, skromne ujęcia przedstawiają otoczenie bohaterów, idealnie oddając ich charakter i stan emocjonalny. Jedynymi kolorowymi elementami są wrzutki w postaci krótkich filmików, które zostały nagrane telefonem przez Roberta oraz Alicję podczas ich wspólnych momentów. Technika montażu dobrana przez Patrycję Piróg przywodzi na myśl sposób wykorzystywany przy edycji teledysku, co świetnie łączy się z rzeczywistością, w której osadzony jest film.
Tomasz Habowski należy do grupy tych filmowych debiutantów, którzy niosą za sobą pewien powiew świeżości. Bez zbędnych zawoalowań fabularnych i dialogów silących się na patos, reżyser wcielił w życie prostą historię, która pozostawia widza ze słodko-gorzkim poczuciem nostalgii i… nadziei.