„Proces siódemki z Chicago” – obywatel kontra państwo
Tytuł: Proces Siódemki z Chicago (The Trial of the Chicago 7)
Rok produkcji: 2020
Reżyseria: Aaron Sorkin
Obsada: Eddie Redmayne, Jeremy Strong, Joseph Gordon-Levitt, Sacha Baron Cohen i inni
Aaron Sorkin współcześnie uznawany za jednego z najlepszych scenarzystów filmowych, postanowił ponownie spróbować swoich sił w reżyserii. Twórca w Procesie Siódemki z Chicago poprzez upolitycznione, pokazowe postępowanie sądowe przybliża skomplikowane, rewolucyjne lata 60. w USA, kiedy dochodziło do dużych manifestacji ulicznych, działały liczne organizacje terrorystyczne (np. Czarne Pantery), a czarnoskórzy nadal byli dyskryminowani przez cynicznych polityków.
Nierówna walka z systemem
Fabuła filmu Proces Siódemki z Chicago osadzona jest pod koniec lat 60. XX wieku w Stanach Zjednoczonych. Na ławę oskarżonych trafia siedmiu mężczyzn, którym postawiono zarzut uczestnictwa w spisku mającym na celu przekroczenie granicy stanu i wzniecenia zamieszek, za co grozi im 10 lat pozbawienia wolności. Szybko okazuje się, że proces jest upolityczniony, a grzechy jakie mają na sumieniu bohaterowie opowieści nie są na tyle poważne, żeby zamknąć ich w więzieniu. To władze postanowiły, że tytułowa siódemka ma trafić za kratki, gdyż idee, które głosi nie są zgodne z kierunkiem polityki państwa.
Udowodnić ich rzekomą winę ma zastępca prokuratora generalnego Richard Schultz (Joseph Gordon-Levitt), który od samego początku wie, w czym uczestniczy. Mężczyźni postawieni przed sądem to członkowie lewicowych ruchów lat 60.: hipisi, przedstawiciele organizacji Studenci na rzecz Demokratycznego Społeczeństwa i innych stowarzyszeń antywojennych i promniejszościowych. Ich obrońcą jest charyzmatyczny William Kunsler, który wraz z kolejnymi absurdalnymi decyzjami sędziego Juliusa Hoffmana zauważa, że wynik rozprawy dawno już zapadł. Pomimo trudności walka o sprawiedliwość jest zażarta i nikt nie ma zamiaru się poddać.
Niespokojne lata 60.
Czas, w którym Sorkin umieścił swoje najnowsze dzieło obfituje w ważne wydarzenia historyczne, a w powszechnej wyobraźni kojarzony jest z rewolucją seksualną i nowymi ruchami lewicowymi. 4 kwietnia 1968 roku zamordowany został Martin Luther King walczący z rasizmem pastor, laureat Pokojowej Nagrody Nobla. W tym samym roku miały odbyć się wybory na prezydenta Stanów Zjednoczonych, w związku z czym partie Republikanów i Demokratów nominowały swoich kandydatów do ubiegania się o najważniejszy urząd w kraju. Pierwsi wyznaczyli Richarda Nixona, który aby zdobyć głosy południowych stanów obiecał, że nie będzie walczył z segregacją rasową.
Zapowiadał także rychłe wycofanie wojsk amerykańskich z Wietnamu, na co nalegała protestująca młodzież. Demokraci nominowali Huberta Humphreya – zwolennika kontynuacji konfliktu wietnamskiego. 5 listopada 1968 roku prezydenturę zdobył Nixon, wygrywając z kontrkandydatem minimalną przewagą głosów. Nowo wybrany prezydent okazał się jednak oszustem – nakazał przeprowadzić ponowne bombardowania nie tylko Wietnamu, ale także Kambodży, co pociągnęło za sobą kolejne fale protestów. Ponadto (tutaj akurat zgodnie z przedwyborczymi zapowiedziami) nie robił nic, co mogłoby poprawić sytuację czarnoskórych w USA.
Psychologia tłumu
W Procesie Siódemki z Chicago Sorkin nie spieszy się i powoli acz metodycznie i konsekwentnie przedstawia nam swoich bohaterów, skupiając się jedynie na trzech z nich: Tomie Haydenie (Eddie Redmayne), Abbie Hoffmanie (Sacha Baron Cohen) oraz adwokacie Williamie Kunstlerze (Mark Rylance). Reszta postaci jest w tle; nie doświadczymy ich rozbudowanych motywacji czy pogłębionych rysów psychologicznych. Na szczęście trójka, na której skupił się reżyser, jest bardzo dobrze napisana.
Poznajemy ich na sali sądowej, we wzajemnych relacjach podczas narad oraz – przede wszystkim – we wspomnieniach, które często przerywają tok rozprawy sądowej, aby zaprezentować widzowi to, o czym dyskutują świadkowie i prawnicy na sali. Choć to tak zwany „dramat sądowy” narracja jest niejednostajna; nie będziemy przez ponad dwie godziny uwięzieni w czterech ścianach gmachu sprawiedliwości. Kamera przeniesie nas między innymi do parku, w którym doszło do pierwszego starcia protestujących z policją.
Sorkin pokazuje jak niebezpieczny i nieobliczalny może być tłum, jak jeden impuls, jedna iskra wystarczy, aby pokojowa manifestacja przerodziła się w krwawą bitwę. Wielkie zgromadzenia budzą niepokój, napięcie da się wyczuć w powietrzu, a „wspólna dusza” tłumu, jak pisał Le Bon, jest nieobliczalna. To bezpieczna decyzja Sorkina, gdyż nie tylko urozmaica widowisko, ale przede wszystkim rozkłada ciężar spoczywający na dialogach, przenosząc go do scen bardziej dynamicznych. Dobrze, że producenci zdecydowali się na taką formę, gdyż trudno nie ulec wrażeniu, że Proces Siódemki z Chicago nie udźwignąłby historii poprzestając jedynie na okołosądowych dialogach.
Autor również z różnym skutkiem starał się ukazać problemy tamtych lat. Na wyróżnienie zasługuje na pewno wątek ósmego oskarżonego w procesie. Jest nim czarnoskóry działacz organizacji Czarne Pantery, któremu na podstawie błahych powodów nie pozwala się skorzystać z pomocy adwokata.
Budowanie ról
Pod kątem aktorskim film Proces Siódemki z Chicago jest nierówny. Najlepiej wypada Mark Rylance grający adwokata Williama Kunstlera. To charyzmatyczny i pewny siebie bohater. Podejmuje skazaną na porażkę batalię z niesprawiedliwym systemem, i choć na początku twierdzi, że „nie ma spraw politycznych” to w dalszej perspektywie, wraz z kolejnymi manipulacjami stosowanymi przez sąd dostrzega, że uczestniczy w przedstawieniu.
Natomiast Eddie Redmayne wcielający się w pokojowo nastawionego Toma Haydena (przewodniczącego organizacji Studenci na rzecz Demokratycznego Społeczeństwa) wydaje się nie mieścić w sztywnym kostiumie swojej roli. Rylance w pełni rozwija skrzydła jako zdolny adwokat, tak Redmayne jest jak skrępowany grubym sznurem – grany przez niego bohater, zbudowany głównie na konflikcie z hipisem Hoffmanem (których poróżnił temperament i strategie dotyczące procesu), zyskuje na wyrazistości dopiero pod koniec filmu.
Filmowa publicystyka
Proces siódemki z Chicago Aarona Sorkina to film bardzo udany, choć nieco „płaski” i niezapadający w pamięć. Nie doświadczymy w nim wielkich emocjonujących mów sądowych niczym z Braci Karamazow Dostojewskiego, ani też historii poprowadzonej tak świetnie jak choćby w obrazie Dwunastu gniewnych ludzi. Najnowsze dzieło Sorkina to solidne kino publicystyczne, zachęcające do dyskusji i przemyśleń, ale nie oferujące nic więcej.