„Zimna wojna” i zimna miłość
Tytuł: Zimna wojna
Rok produkcji: 2018
Reżyseria: Paweł Pawlikowski
Obsada: Joanna Kulig, Tomasz Kot, Borys Szyc, Agata Kulesza, Cedric Kahn i inni
Paweł Pawlikowski dał się poznać jako twórca wybitny. Ma na swoim koncie nie tylko oscarową Idę, ale również tak głośne obrazy, jak np. Lato miłości. Najnowsze, drugie w twórczości reżysera polskie dzieło – Zimna wojna – zostało okrzyknięte najlepszym europejskim filmem roku. Zostało dobrze pomyślane, posiada przepiękną muzykę i świetnych aktorów, a jednak czegoś w nim zabrakło… Nie ma tu wiarygodnego obrazu miłości, jest więc niczym „piękny kościół bez Boga”, o którym niegdyś mówił Adam Mickiewicz. Być może jednak to celowy zabieg Pawlikowskiego?
Opowieść o pewnej miłości
Zimna wojna to film, który posiada precyzyjnie przemyślane historyczno-obyczajowe tło wydarzeń. Akcja obrazu rozgrywa się tuż po wojnie i obejmuje ponad dekadę, przy czym każda z dat ma swoje osobne i doniosłe znaczenie. Podobnie jest w filmie Pawlikowskiego z przestrzenią: polskie miasta, podzielony murem Berlin, Zagrzeb czy Paryż to niejako punkty topograficzne wyznaczające realną, ale czasem tylko (aż) duchową podróż powojennego Polaka. Fabuła jest dość prosta: wybitny kompozytor muzyczny, Wiktor Warski (Tomasz Kot) i znana choreografka Irena Bielecka (Agata Kulesza) otrzymują zadanie stworzenia zespołu ludowego „Mazurek”. W tym celu odbywają podróż po najdalszych zakątkach kraju, zbierając żywy materiał do mającego się narodzić repertuaru. Nagrywają więc zapomniane przyśpiewki czy poruszające pieśni łemkowskie. Ostatnim etapem pracy jest zatrudnienie do zespołu młodych talentów. Z pokaźnej rzeszy ochotników Wiktor i Irena wybierają najwybitniejsze jednostki, w tym zadziorną Zulę (Joanna Kulig).
Niebawem pomiędzy młodą dziewczyną a kompozytorem rodzi się mocne uczucie, którego już nic nie będzie w stanie zniszczyć. Nie zaszkodzi mu zatem donosicielstwo na kochanka szantażowanej Zuli ani długoletnia rozłąka po ucieczce Wiktora do Paryża. Epizod wspólnego życia w paryskim mieszkaniu okaże się wprawdzie poważniejszą próbą dla związku niż oddalenie, jednak widz od początku do końca filmu wie, że Wiktor i Zula są sobie przeznaczeni.
Zimna wojna – w okowach żelaznej kurtyny
Zimna wojna jest dla mnie najciekawsza pod względem artystycznym. Pawlikowski opowiada bowiem miłosną historię w bardzo pomysłowy sposób, choć czasami nie udaje mu się uniknąć pewnych wpadek. Najważniejszą filmową figurą jest tu elipsa – opowieść nie ma charakteru ciągłego, ale zostaje pokawałkowana na kolejne daty i miejsca. Owa nieustanna zmiana czasoprzestrzeni pozwala objąć dłuższą perspektywę i pokazać zmiany w samych bohaterach i ich wzajemnej relacji.
Tu jednak pojawia się problem: czy prezentacja historii przez pryzmat maleńkich wycinków sygnowanych znaczącymi datami może być np. dla zagranicznego widza zrozumiałe? Bo co oznacza np. 1949 rok i zmiany, jakie dokonują się w „Mazurku”? Socrealizm staje się wówczas doktryną obowiązującą w kulturze, co niemal na siedem lat hamuje rozwój polskiej sztuki. To dlatego Wiktor decyduje się na emigrację – nie może żyć w kraju, w którym traci wszelką swobodę twórczą.
I kolejny ukryty aspekt historii: dlaczego Zula nie wyjeżdża z ukochanym? W pociągu dziewczyna pyta Wiktora: „kim ja tam będę?”, „nie znam języków”. Po latach zaś wyjaśnia, że nie uciekła z nim, ponieważ „czuła się gorsza”. Nie chodzi tu wcale o „zwykły” lęk Polaka przed emigracją do obcego świata. W tle jest bowiem awans społeczny, jaki komunizm zapewnił warstwie robotniczej i chłopskiej. Zula doskonale zdaje sobie sprawę, że może być gwiazdą tylko w tej, a nie innej rzeczywistości – że znienawidzony system jednocześnie oferuje jej więcej niż jakakolwiek wolność gdzie indziej. W tym kontekście można by również odczytywać tytuł filmu – zimna wojna to nie tylko relacja pomiędzy komunistycznym wschodem i wolnym Zachodem, ale również niewypowiedziany konflikt pomiędzy kochankami, który z wielką siłą wybucha dopiero na emigracji. Jest to wojna emocjonalna, ale również „klasowa” – związek Zuli i Wiktora to bowiem w pewnym sensie mezalians, za którym stoi historyczny spór pomiędzy inteligencją i chłopstwem.
Klimat przeszłości współtworzą wspaniałe czarno-białe zdjęcia filmu. Odsyłają one do tego, co minione, ale też wydobywają artystyczną rolę detalu: dym z papierosa, zmysłowe usta, charakter wnętrz. Czarno-białe zdjęcia odtwarzają również swoistą zgrzebność PRL-u, powojennego zniszczenia i spustoszonego krajobrazu. To zatem z jednej strony urok nostalgii, tęsknota za tym, co bezpowrotnie utracone, a z drugiej dosłowność brzydoty całej scenerii. Owa dwoistość współgra zatem z kontrastowymi sylwetkami bohaterów.
Dwa serduszka – od ludowej piosenki do francuskiego jazzu
Ów kontrast pomiędzy bohaterami i reprezentowanymi przez nich światami mistrzowsko obrazuje metamorfoza przewodniego motywu muzycznego, czyli ludowej piosnki Dwa serduszka. Po raz pierwszy słyszymy ją w wykonaniu wiejskiej dziewczynki, następnie rozbrzmiewa w wersji estradowej podczas występu zespołu „Mazurek”, potem Zula śpiewa utwór w paryskim klubie do akompaniamentu jazzowej muzyki. Ostateczną przemianą Dwóch serduszek jest jej obecność w języku francuskim na wspólnej płycie Wiktora i Zuli.
Dzieje przewodniej piosenki Zimnej wojny obrazują wewnętrzną przemianę wykonawczyni – z prostej wiejskiej dziewczyny w piękną femme fatale. Jednocześnie metamorfoza ta odzwierciedla zmiany we wzajemnej coraz trudniejszej relacji kochanków. Z jednej strony ich wzajemna miłość ulega sublimacji, zostaje wręcz podniesiona do rangi sztuki ars amandi, z drugiej jednak coraz bardziej odbiega od prawdziwego uczucia, staje się raczej marzeniem o miłości niż samą miłością. Liryczna francuska piosenka, choć piękna, zupełnie nie oddaje bowiem emocji prostej ludowej pieśni. Jej przekaz zostaje całkowicie zakłamany, podobnie jak francuskie tłumaczenie polskiego tekstu, który Zula wyśmiewa i buntuje się przeciwko wykonaniu Dwóch serduszek w tej formie.
Świątynia bez Boga
Zgrzytem w filmie Zimna wojna jest jednak obraz miłości, rodem z platońskiej teorii o dwóch połówkach pomarańczy. To mit wskrzeszony z epoki romantyzmu – przekonanie, że źli bogowie rozdzielili kiedyś kochanków i ci odtąd nieustannie się poszukują, a jeśli się odnajdą, coś musi ich rozdzielić. Sięgnięcie po tę koncepcję miłości wymaga jednak głębokiego umotywowania postępowania postaci i przekonania widza, dlaczego to uczucie jest tak silne, że może je zabić jedynie śmierć. Tego dla mnie w filmie zabrakło – po prostu nie wierzę w relację, którą widzę na ekranie.
Jest jednak jeszcze inna możliwa interpretacja owego reżyserskiego „zgrzytu”. Być może jest on celowy i taka właśnie miała być ta miłość – od początku do końca niemożliwa. Warto zwrócić uwagę, że zimną wojnę otwiera ten sam motyw – obraz zniszczonej przez wojnę zabytkowej cerkwi. Z pewnością jest to znaczący symbol zarówno w egzystencjalnym, jak i społeczno-politycznym kontekście filmu. Oczywiście reżyser odsyła tu widzów do trudnej powojennej historii kościoła prawosławnego w Polsce. Jednocześnie jednak spustoszona cerkiew odnosi się również do miłości Wiktora i Zuli – zniszczonej przez potężny wir historii, która nigdy nie liczy się z jednostką. Owa miłość stała się zatem świątynią bez Boga, wielką niezapełnioną pustką, niespełnionym marzeniem o innym lepszym świecie.