„Blondynka” z twarzą Marilyn Monroe [recenzja]
Tytuł: “Blondynka”
Tytuł oryginalny: “The Blonde”
Rok produkcji: 2022
Reżyseria: Andrew Dominik
Obsada: Ana de Armas, Adrien Brody, Bobby Cannavale, Xavier Samuel, Julianne Nicholson, Evan Williams i inni
Postać Marilyn Monroe doczekała się mnóstwa biografii i wielu filmowych portretów, stąd niezwykle trudno znaleźć jakąś odkrywczą perspektywę spojrzenia na legendarną hollywoodzką gwiazdę. Andrew Dominik postanowił pójść zatem drogą nowatorstwa formalnego. Czy bardzo specyficznie opowiedziana historia MM wyszła tej fabule na dobre? I tak i nie. Seans był dla mnie męczący, momentami nużył, a czasami wywoływał wstrząs, ale być może dlatego zapadł mi w pamięć. Z pewnością dużo tu smutku i cierpienia, od których film ani na chwilę nie daje nam odetchnąć, a przecież wszyscy mamy przed oczami zniewalający, nieśmiertelny uśmiech gwiazdy.
Dlaczego twórcy wybrali właśnie taką perspektywę? Otóż myślę, że Dominik w ogóle nie chce opowiadać o Marilyn Monroe, jego zamiarem jest przedstawienie historii Normy Jeane Mortenson, tytułowej blondynki, która stworzyła największą aktorską kreację wszech czasów – uwielbianą przez tłumy MM. Mimo że film nie pretenduje do statusu wiernej biografii, właśnie ów rozdźwięk między realną osobą a hollywoodzką ikoną stanowi dla mnie sedno tego obrazu.
„Blondynka” – kolejny raz o MM
„Blondynka” nie jest klasyczną opowieścią biograficzną, ale ciągiem kolejnych epizodów z życia legendarnej Marilyn Monroe. Oto w scenie otwierającej film widzimy małą Normę Jeane, której matka z okazji urodzin postanawia zrobić wyjątkowy prezent. Kobieta samotnie wychowująca córkę wyjawia, że dziewczynka ma ojca, mężczyznę o tajemniczej tożsamości, a dowodem jego istnienia ma być stare zdjęcie człowieka w kapeluszu i płaszczu. Odtąd Norma będzie chciała odnaleźć swojego realnego ojca, ale będzie również poszukiwać go w każdym mężczyźnie obiecującym jej miłość i opiekę. Zwłaszcza, że mająca poważne problemy psychiczne matka szybko trafi do szpitala psychiatrycznego, a dziewczynkę spotka los wychowywania się bez rodziców.
Dorosła Norma będzie chciała udowodnić sobie i całemu światu, że zasługuje na uznanie i miłość, a najlepszą drogą do tego okaże się aktorstwo. Trudna i pełna poświęceń droga do sławy wiodąca nie tylko przez szkoły aktorskie, ale też seksualne relacje z odpychającymi, za to ważnymi w show-biznesie mężczyznami, szybko odbije się na psychice wrażliwej dziewczyny. Szczęścia nie przyniosą jej również kolejne zakończone rozwodami małżeństwa z baseballistą Josephem DiMaggio (Bobby Cannavale) i sławnym pisarzem Arthurem Millerem (Adrien Brody). Cierpienie Normy spotęgują utracone ciąże, a poniżający romans z prezydentem USA (Caspar Phillipson) przeleje czarę goryczy…
„Blondynka” – życie MM zatrzymane w kadrach
„Blondynka” Andrew Dominika nie ma ambicji stworzenia wiernego życiorysu gwiazdy. Scenariusz opiera się na powieści Joyce Carol Oates, będącej raczej literacką wariacją na temat biografii MM, ponadto zaś epizodyczny, pokawałkowany charakter fabuły wskazuje na ocięcie się reżysera od formy spójnej opowieści. Zamiast ciągłej, tradycyjnej narracji mamy zatem ciąg obrazów, które same w sobie stanowią dla mnie największy atut filmu. Operowanie kolejnymi technikami filmowania to nie tyle formalny popis, ile zabiegi bogate w znaczenia i historię.
Każde ujęcie Marilyn Monroe otwierające jakiś epizod z jej życia zostało wystylizowane na autentyczne, słynne fotografie. MM w czarnym golfie i białych spodniach, aktorka z Joe’m DiMaggio przy oknie ( zdjęcie Johna Vachona), ujęcia MM i Artura Millera ogłaszających swoje zaręczyny czy słynna ostatnia sesja MM nad morzem, której autorem był George Barris – wszystkie te obrazy zostały precyzyjnie odwzorowane w filmie. Zastosowano tu swoistą technikę animizacji – nieruchomy początkowo kadr zaczerpnięty ze słynnej fotografii zostaje ożywiony, by pokazać odbiorcy jakąś historię ukrytą poza nią.
I zwykle jest to historia sprzeczna z wyidealizowanym, przeznaczonym dla mediów przekazem. Na przykład, gdy przysłuchujemy się rozmowie MM i jej małżonka ujętych w niesłychanie poetyckim kadrze na tle okna, dowiadujemy się, że wiersz specjalnie napisany przez Normę dla męża, zostaje skwitowany przez niego w lekceważący i prostacki sposób. Bajka na naszych oczach ulega destrukcji, a rozdźwięk między wizerunkiem gwiazdy kreowanym przez media a jej rzeczywistym życiem zaczyna się pogłębiać.
„Blondynka” – historia wiecznej ikony czy zwyczajnej śmiertelniczki?
Rok 2022 w kinie zaowocował zainteresowaniem biografią wielkich gwiazd, obok „Blondynki” powstał bowiem film o królu rock’n’rolla Elvisie Presleyu. O ile Baz Luhrmann w „Elvis” skupia się jednak na scenicznym fenomenie piosenkarza, o tyle Andrew Dominika interesuje nie znana wszystkim twarz MM, ale kryjąca się za nią Norma. Wedle jego wizji można tu mówić wręcz o dwóch całkowicie różnych osobach. Relacja między Normą a Marilyn sprowadza się w „Blondynce” do więzi pomiędzy aktorką a jej doskonale zagraną rolą. MM funkcjonuje w filmie nie tylko jako hollywoodzka kreacja, ale też postać głęboko obca naturze jej odtwórczyni. Norma nie utożsamia się ze swoim publicznym wizerunkiem, zawsze mówi o Marilyn Monroe „ona”, nie dotykają jej nawet zawierające nienawistne słowa listy od ludzi, ponieważ stwierdza, że nie dotyczą jej samej, ale „tej Marilyn”.
Kulminacyjną sceną ukazującą ten rozdźwięk jest zaś ta, gdy płacząca i roztrzęsiona aktorka, wydawałoby się całkowicie niezdolna do normalnego funkcjonowania, po nałożeniu make-upu spogląda w lustro i w jednej chwili zamienia się na naszych oczach w uśmiechniętą i szczęśliwą gwiazdę. Mamy wyraźnie do czynienia ze sceniczną metamorfozą, aktorka wchodzi w swoją rolę i wie, w jaki sposób perfekcyjnie ją odegrać.
To właśnie w taki sposób reżyser tłumaczy podstawowy paradoks fenomenu MM, który od zawsze frapuje jej wielbicieli, a mianowicie, w jaki sposób tak wrażliwa, zmagająca się ze strasznymi wewnętrznymi problemami osoba mogła jednocześnie osiągnąć tak wiele w świecie całkowicie pozbawionym empatii. I mam wrażenie, że w filmie sugeruje się, że kreacja MM nie tylko ją niszczyła, jak zwykło się uważać, ale przez długi czas pozwalała przetrwać delikatnej Normie, ponieważ była gotową tożsamością, w której czuła się bezpiecznie. W „Blondynce” wielokrotnie powtarzają się sceny pokazujące, że bohaterka czuje się zagubiona w realnym życiu, ponieważ tu w przeciwieństwie do filmu nie ma gotowego scenariusza i trzeba nieustannie improwizować.
Kim jest „Blondynka”, w którą wciela się Ana de Armas?
Kim zatem jest tytułowa „Blondyka” z tak wielkim oddaniem zagrana przez Anę de Armas? Sam tytuł rezygnujący z pseudonimu gwiazdy sugeruje, że to historia nie tyle fenomenu, ile dziewczyny jednej z wielu – po prostu blondynki. Z drugiej strony słowo to funkcjonuje w kulturze w określonym kontekście jako określenie pięknej, ale niezbyt bystrej kobiety. W ten sposób twórcy przywołują krzywdzący stereotyp na temat MM, ale nie po to, by go powielać, wręcz przeciwnie.
Trzeba podkreślić, że Norma z filmu Dominika to osoba, która swoją erudycją i inteligencją olśniewa samego Arthura Millera, jednego z największych amerykańskich pisarzy. To ona „rozgryza” postać Magdy z jego sztuki. Norma jest oczytana w literaturze klasycznej, choć całkowicie lekceważona przez filmowców angażujących ją do najbardziej schematycznych ról. Gdy na jednym z castingów zaczyna snuć analogię między graną przez nią postacią a bohaterami prozy Fiodora Dostojewskiego, mężczyźni nie wierzą, że aktorka zna twórczość tego pisarza, a bardziej niż jej znakomita gra, interesuje ich „świetny tyłek” dziewczyny.
Kolejne ekranowe role Marilyn, które przynoszą jej olbrzymią popularność, zostają zresztą w filmie potraktowane jako drugorzędne. Najważniejszą kreacją jest bowiem ona sama: nieskazitelnie piękna MM, kobieta-mit uwielbiana przez miliony ludzi na całym świecie. Pomimo kiepskich scenariuszy udaje jej się stworzyć najdoskonalszą rolę wszech czasów. Muszę przyznać, że w tym aspekcie naprawdę zrobiła na mnie wrażenie konstrukcyjna rama „Blondynki”. Pierwszy kadr ukazuje bowiem moment uruchamiania filmowego reflektora, którego światło pada na piękną MM w pamiętnej scenie ze „Słomianego wdowca”, gdy powiew powietrza z metra rozwiewa jej białą sukienkę, ukazując doskonałe nogi.
Ostatnia scena filmu również zrealizowana jest w bieli i po raz kolejny widzimy kobiece nogi, tym razem są to jednak nieruchome stopy martwej MM leżącej w białej pościeli na łóżku. Te dwa obrazy wyraźnie ze sobą korespondują, ale drugi z nich nie ma już nic wspólnego z cielesnością erotyczną, raczej jest to ciało umęczone, przywodzące na myśl znaczenia pasyjne. Kamera nieruchomieje, a reflektor powoli gaśnie, aż zostawia widza w całkowitej ciszy i ciemności. Norma umiera, ale rodzi się nieśmiertelna gwiazda Marilyn Monroe, ukazana w wymownym kadrze, gdy postać martwej MM ulega rozdwojeniu: jedna ma zamknięte oczy, a druga odwraca się do widza i patrzy na niego promieniując szczęściem. To dopiero wówczas Marilyn Monroe zastyga w wiecznym uśmiechu, ale historia o uśmiechniętej MM to materiał na zupełnie inny film.