„Max i ferajna” – gra pozorów
Tytuł: „Max i ferajna”
Tytuł oryginalny: „Max et les ferrailleurs”
Rok produkcji: 1971
Reżyseria: Claude Sautet
Obsada: Michel Piccoli, Romy Schneider, Bernard Fresson, François Périer i inni
Życie bardzo często stawia przed nami wyzwania, którym – czy chcemy, czy nie – staramy się sprostać, a kierowanie się regułą „przy najmniejszym wysiłku uzyskać jak najlepsze efekty” może doprowadzić do fatalnych rezultatów. Dobry plan nie polega tylko i wyłącznie na osiągnięciu celu głównego, ale przede wszystkim musi zakładać także ryzyko niepowodzenia i co w takim niefortunnym wypadku należy przedsięwziąć. Główny bohater piątego filmu francuskiego reżysera i scenarzysty – Claude’a Sauteta – Max, pomimo ponadprzeciętnego intelektu i doświadczenia w swoim detektywistycznym fachu, przekona się, że nawet najlepszy koncept nie wygra z czymś niekontrolowanym i trudnym do okiełznania, czyli z siłą ludzkich uczuć.
„Max i ferajna” – zarys fabuły
Max jest byłym sędzią, który na własne życzenie odszedł z palestry adwokackiej, by poświęcić się łapaniu różnego rodzaju przestępców i nie ma dla niego większego znaczenia, czy w grę wchodzą drobne przewinienia, czy poważne zbrodnie, bo prawa należy przestrzegać za wszelką cenę, a podmioty odpowiedzialne za pilnowanie porządku, w tym policja i podległe jej oddziały, powinny czuć się zobowiązane do bezwarunkowego respektowania zasad. Kiedy w Paryżu dochodzi do coraz częstszych i zuchwalszych napadów na banki, gdzie organy ścigania są bezsilne, pewien samotny detektyw wpada na genialny, choć bardzo nietypowy i ryzykowny pomysł – postanawia znaleźć przypadkową szajkę drobnych oszustów i przy zastosowaniu jak najefektywniejszych metod manipulacji pobudzić w nich złodziejski instynkt i sprowokować do skoku na dowolną instytucję zapewniającą bezpieczeństwo pieniądzom francuskich obywateli.
W tym celu nawiązuje kontakt z partnerką dawno niewidzianego przyjaciela z wojska – prostytutką Lily, która – od pewnego momentu zauroczona Maxem – będzie nie tyle przynętą, co główną prowodyrką, odpowiedzialną za namówienie swojego ukochanego – Abela, do przeprowadzenia ofensywy na wskazany oddział bankowy.
„Max i ferajna” – odtwórcy głównych ról: Michel Piccoli i Romy Schneider
Największą siłą filmu „Max i ferajna” jest nie tylko niezwykle oryginalny scenariusz – oparty na książce Claude’a Nérona, ale zwłaszcza odtwórcy głównych ról – Michel Piccoli i Romy Schneider, dla których omawiany obraz był drugim wspólnie zrealizowanym z Claude’em Sautetem. Para wybitnych aktorów i uznany francuski reżyser spotkali się rok wcześniej, podczas kręcenia produkcji „Okruchy życia”, uchodzącej za szczytowe osiągnięcie wspomnianego artystycznego trójkąta, co nie oznacza wcale, że rozpatrywane dzieło nie zapewnia podobnych emocji i dramatyzmu, w jakim skąpani są beznamiętny detektyw i wrażliwa dama do towarzystwa.
Max w wykonaniu Michela Piccoli – pomimo posiadania wszelkich atrybutów dżentelmena, odznaczającego się nienagannym ubiorem zewnętrznym i manierami nieadekwatnymi do wykonywanego zawodu – jest samotnym mężczyzną stroniącym od damskiego towarzystwa, przez co relacja z atrakcyjną Lily może na początku wydawać się dla niego zbyt przytłaczająca i w konsekwencji przerosnąć jego ukryte roszczenia względem bystrej i pięknej kobiety. Na szczęście, a może wręcz przeciwnie, paryski detektyw jest na tyle chłodnym i opanowanym funkcjonariuszem, że nie tylko zdobywa zaufanie ponętnej dziewczyny swojego przyjaciela, co nieświadomie rozkochuje ją w sobie, bo spotkania tych dwojga nie polegają na typowej transakcji, jakiej na pierwszy rzut oka można by po nich oczekiwać, ale na długich nocnych rozmowach, w trakcie których – w celu wydobycia niezbędnych informacji – kobieta mimowolnie poddaje się manipulacjom ze strony obcego „klienta” i opowiada o swoich najbardziej intymnych doświadczeniach, niezwiązanych bezpośrednio z szajką Abela.
Lily imponuje klasa i inteligencja Maxa, a pieniądze, które dostaje tylko i wyłącznie za towarzystwo, z czasem przestają ją interesować, ponieważ schadzki w eleganckim pokoju hotelowym zaczyna traktować jak życiową gratyfikację – dzięki chwilom spędzonym z tajemniczym detektywem czuje się wyjątkowa i w pewnym stopniu doceniona, ale do czasu. Wcielająca się w rolę prostytutki – Romy Schneider, poprzez swój czar uzewnętrzniony za pośrednictwem zarówno niebanalnego flirtu, jak i ujmującego wyglądu, absorbuje uwagę widzów od pierwszego pojawienia się w kadrze. Sekwencja, w której Max – tracąc na chwilę swój profesjonalizm – fotografuje roznegliżowaną Lily w wannie, podczas kąpieli, w pełni oddaje doniosłość austriackiej aktorki.
„Max i ferajna” – nieszablonowy melodramat
Obraz „Max i ferajna” w reżyserii Claude’a Sauteta został sklasyfikowany jako kryminał i choć w filmie francuskiego twórcy pojawia się broń, a scena napadu na bank wybrzmiewa wręcz sztandarowo, produkcja wyłamuje się z kleszczy klasycznego kina sensacyjnego, o czym świadczy tylko, a może aż, relacja Maxa i Lily. Już podczas pierwszego spotkania dwojga głównych bohaterów pada jasny sygnał, że zdecydowana większość akcji odbędzie się w eleganckim i przestronnym pokoju hotelowym, gdzie gra w karty, dym papierosowy i to, co niedostępne dla całej reszty świata, czyli intymne zwierzenia – nieintencjonalnie zacieśniające relację detektywa i prostytutki – spowodują, że przygotowania do skoku i wyraźnie nakreślony wątek rabunkowy zejdą na drugi plan.
Najbardziej intrygującą sekwencją jest ta, w której Max celowo doprowadza do konfliktu z Lily, bo podając się za bankiera, liczy po cichu, że urażona kobieta od razu pobiegnie do swojego partnera – Abela, by wzniecić w nim niepokój, który – poprzez nasilenie emocji – spowoduje, że drobny kanciarz wraz ze swoja ekipą w końcu dokonają napadu. Nieszablonowość, w tym przypadku, polega nie tylko na zepchnięciu intrygi kryminalnej na plan dalszy, ale na grze, jaką prowadzą niespełnieni kochankowie, każdy dialog jest bowiem na tyle absorbujący i tak dobrze skonstruowany, że widz nie chce opuszczać pokoju hotelowego i nadal uczestniczyć w tej damsko-męskiej batalii na ikrę i intelekt.
Claude Sautet – mistrz subtelnej psychologii
Zanim Claude Sautet dał się poznać szerszej widowni jako wybitny reżyser i znawca ludzkich charakterów, cieszył się uznaniem w świecie kina jako pierwszorzędny scenarzysta, bo to spod jego ręki – do spółki z trzema innymi pisarzami: Pierre’em Boileau, Thomasem Narcejacem i Jeanem Redonem – wyszedł tekst do słynnych „Oczu bez twarzy”, w reżyserii George’a Franju. Francuski twórca ma na koncie czternaście autorskich filmów, spośród których wspomniane wcześniej „Okruchy życia”, nieco młodsze, takie jak „Cezar i Rozalia”, „Vincent, François, Paul… i inni” i – zamykające skromną filmografię – dwie produkcje z Emmanuelle Béart w roli głównej: „Serce jak lód” i „Nelly i pan Arnaud”, świadczą o jego niebywałej wrażliwości i błyskotliwości.
Claude’a Sauteta zawsze bardziej interesowała bowiem jednostka i problemy, jakie stawia przed nią życie niż sama historia, a obraz „Max i ferajna”, w którym aż prosi się o rozbudowanie wątku sensacyjnego, jest tego idealnym przykładem. Francuski twórca zastąpił broń palną i wartką akcję niebanalnymi konwersacjami, a z postaci lodowatego (na pozór) detektywa i subtelnej prostytutki uczynił parę doskonałą, bo kiedy jedna ze stron okaże zbyt dużą admirację, ta druga za wszelką cenę będzie chciała poszerzyć granicę i w konsekwencji wygrać miłosną batalię.
Przez większość czasu ekranowego to Max ma zdecydowaną przewagę nad nieświadomą niczego Lily, ale nie podejrzewa, że jego uczucia względem niej wezmą górę, przez co każde wyjście z niekomfortowej sytuacji okaże się dla niego zgubne. Kiedy kobieta pozna prawdę na temat prawdziwej profesji swojego ukochanego i manipulacjach, jakimi posłużył się, aby wrobić nieświadomych niczego drobnych kanciarzy, nie okaże mu cienia sympatii. Dopiero kiedy zdeterminowany mężczyzna popełni czyn absolutnie zabroniony – stojący w kontrze do jego zasad, ale mający na celu uchronienie dziewczyny przed wymiarem sprawiedliwości, zapłakane oczy Romy Schneider nie pozostawią żadnych wątpliwości. Oto poznała człowieka idealnego, troszczącego się o nią przez cały czas, a pozory, jakie sprawiał, były jedynie maską asekurującą go nie przed utratą wizerunku bankiera, a gorącym i szczerym uczuciem, jakim darzył ją – damę do towarzystwa, której nikt tak naprawdę nie szanował i nie kochał.