„Karnawał dusz” – makabreska w stylu retro

Tytuł: “Karnawał dusz”
Tytuł oryginalny: „Carnival of Souls”
Rok premiery: 1962
Reżyseria: Herk Harvey
Obsada: Candace Hilligoss, Herk Harvey i inni
Horror z reguły ma straszyć. Taka jest jego główna funkcja od początku uformowania się tego gatunku. Twórcy wykorzystują różne sposoby na to, by wywołać w widzach strach. W większości wypadków używają w tym celu wszelkiej maści straszydeł i potworów. Stwory te na ogół napadają na ludzi, robiąc im krzywdę. Zostają ostatecznie pokonane przez jednego lud dwóch bohaterów, którym udało się przeżyć festiwal efektownych zabójstw. Incydentom tym najczęściej towarzyszą wrzaski i krzyki ofiar, głównie kobiet. W wielu horrorach, zwłaszcza tych współczesnych, ważną rolę odgrywają także tak zwane jump scare’y, czyli momenty, mające na celu nagłe i gwałtowne wystraszenie członków publiki. Wszystkie te triki są często wspomagane przez sugestywną muzykę, która ma wprowadzać na ekranie odpowiedni nastrój rosnącego napięcia i grozy. Istnieją jednak pozycje wymykające się tym gatunkowym schematom. Czasami zdarza się trafić na obraz, w którym nacisk kładzie się nie na efekt szoku, ale bardziej na budowanie klimatu tajemnicy i ogólną atmosferę panującą podczas seansu. Taką właśnie produkcją jest bez wątpienia “Karnawał dusz” z 1962 roku w reżyserii Herka Harveya.
„Karnawał dusz” – tragedia na drodze
Akcja filmu rozpoczyna się w amerykańskim stanie Kansas. Mary Henry (Candace Hilligoss) podróżuje samochodem z dwoma koleżankami. W pewnym momencie na drodze pojawia się drugi pojazd, wiozący dwóch mężczyzn. Wciągają oni kobiety w drogowy wyścig. Gdy oba auta wjeżdżają na wąski most, jeden z nich zostaje zepchnięty do płynącej poniżej rzeki. Po paru godzinach policjanci wyciągają wrak z wody. Jego pasażerki nie żyją. Niespodziewanie na brzegu pojawia się jednak Mary, która jest cała i zdrowa, lecz nie pamięta nic z katastrofy. Jakiś czas potem kobieta wyjeżdża do Salt Lake City, gdzie dostała posadę jako kościelna organistka.
Miasto leży nad Wielkim Jeziorem Słonym. Wzdłuż jego brzegu usytuowane są opuszczone pawilony. Przejeżdżając obok jednego z nich, bohaterka doświadcza niepokojących wizji upiornego, bladego mężczyzny. Mary stara się prowadzić normalne życie, ale tajemniczy intruz nawiedza jej myśli coraz częściej. Zmusza ją to do udania się na nabrzeże celem wyjaśnienia zagadkowych halucynacji.

„Karnawał dusz” – mniej znaczy lepiej
Inspiracją dla “Karnawału dusz” był krótkometrażowy film “An Occurrence at Owl Creek Bridge”, który z kolei powstał na podstawie opowiadania o tym samym tytule z 1890. Jest to produkt niezależny, kręcony w stylu “partyzanckim”. Dzięki temu reżyser Herk Harvey miał całkowicie wolną rękę w realizacji swojej wizji. Miało to widoczny wpływ na ostateczny wygląd jego dzieła. To właśnie brak ingerencji wielkiego studia decyduje o tym, że obraz zachował integralność oraz naturalnie szczery charakter. Wpływ na to mógł mieć również niski budżet.
Na szczęście spowodował on, że odpowiedzialni za produkcję musieli wykazać się sporą kreatywnością oraz inwencją twórczą. Niejeden autor może się uczyć z seansu “Karnawału dusz” jak budować klimat niepokoju i dziwności rodem z koszmarnego snu. Harvey nie stawia na ilość, a na jakość. Zamiast bombardować widza strasznymi obrazami, skutecznie dozuje podskórne uczucie niepewności, które widz odczuwa wraz z bohaterką. Jej swoista podróż z odbiorcami jest kolejnym elementem wpływającym na to, że film potrafi zaangażować i skupić uwagę.
„Karnawał dusz” – zapomniana rola zapomnianej aktorki
Główną rolę w filmie powierzono Candace Hilligoss. Była to aktorka oraz modelka, która nie zrobiła większej kariery w filmie. Rozgłos przyniósł jej głównie właśnie udział w “Karnawale dusz”. I zaiste jej występ zapada w pamięci. Była to kobieta o zwracającej uwagę urodzie, bardzo delikatna i subtelna. Idealnie zatem nadawała się do roli neurotycznej i pochłoniętej przez postępującą paranoję osoby. Jej duże oczy umiejętnie potrafiły przekazać prawdziwe przerażenie oraz desperację. Uczucie to potęgowane jest przez ścieżkę dźwiękową. Dominującą funkcję w niej odgrywają organy, co jest zgodne z profesją bohaterki.
Ich ciągły odgłos, towarzyszący seansowi w tle, wprowadza atmosferę trwogi oraz niesamowitości. Dzięki temu zabiegowi, mimo że nawet gdy na ekranie nic wielkiego się nie dzieje, to widz ma wrażenie, że nad wydarzeniami wisi jakaś czarna, złowroga chmura, z której lada moment lunie ponury deszcz. Gdy dodamy do tego finałowy twist, to otrzymamy obraz pełen suspensu i mroku, ale również wyszukanego stylu, utrzymany w estetyce klasycznych horrorów. Jest to pozycja dla szukających w kinie grozy czegoś więcej niż taniego efekciarstwa i straszenia brutalną obrzydliwością.
Ocena filmu:
7/10
