„…jestem przeciw” – szara rzeczywistość nałogu
Tytuł: „…jestem przeciw”
Rok produkcji: 1985
Reżyseria: Andrzej Trzos-Rastawiecki
Obsada: Daniel Olbrychski, Rafał Wieczyński, Anna Gornostaj, Ewa Dałkowska, Zbigniew Zapasiewicz i inni
Temat narkomanii był wielokrotnie podejmowany w światowej kinematografii. Podobnie jak inne uzależnienia, stanowi on stały element dawnej, jak i współczesnej codzienności. W tak zwanym cywilizowanym świecie proces powolnego staczania się ludzi bywa wręcz naturalny. Wpisuje się on w autodestrukcyjną naturę człowieka, napędzaną przez miejską znieczulicę i ludzką słabość. Również w polskim kinie pojawiło się kilka pozycji traktujących o tym poważnym problemie społecznym, który szczególnie tragicznie dotyka młodszych pokoleń. Jednym z przykładów takiego dzieła jest pochodzący z 1985 roku obraz w reżyserii Andrzeja Trzosa-Rastawieckiego „…jestem przeciw”. Film ukazuje od kulis zasady funkcjonowania jednego z ośrodków „Monaru”, w którym leczą się młodzi ludzie walczący z nałogiem. Tytuł zaś stanowi nawiązanie do głosowania przeprowadzonego wśród pacjentów, mającego zdecydować czy chłopak, który uciekł wcześniej z ośrodka, ma prawo do niego powrócić.
„…jestem przeciw” – wyblakły świat
Uciekinierem owym jest Jacek (Rafał Wieczyński). Przebywał on w placówce na leczeniu, lecz pewnego dnia samowolnie ją opuścił, wraz ze swoją dziewczyną Jolą (Anna Gornostaj). Parze udało się dotrzeć do Warszawy, gdzie powróciła do nałogu. Szybko skończyły im się środki finansowe, co zmusiło ich do ryzykownych prób pozyskania pieniędzy lub kompotu w inny sposób. Na ogół były one nieudane, a ostatecznie dziewczyna musiała zapłacić za towar własnym ciałem. W międzyczasie Jacek udaje się do ojca w Krakowie, od którego uzyskuje pomoc materialną. Po jednym z kolejnych narkotykowych seansów Jolka trafia do szpitala. Nie udaje się jej uratować i umiera z przedawkowania. Wówczas przerażony Jacek stawia się z powrotem w ośrodku z zamiarem podjęcia ponownej kuracji. Powrót chłopaka łamie jednak regulamin, a co więcej społeczność w większości jest przeciwna jego przyjęciu.
Film „…jestem przeciw” – szczerość do bólu
Z reguły nie jestem fanem filmów o narkomanach i podobnej tematyce. Są one bowiem dość schematyczne i podobne do siebie. Poza tym trudno odnaleźć większy sens i satysfakcję z oglądania narkotykowych ciągów i wszystkiego, co ze sobą niosą. W wypadku „…jestem przeciw” udało się jednak na szczęście odejść od zbędnej eksploatacji czy ekshibicjonizmu. Film nie jest także przesadnie obrzydliwy. Nie skupia się na ludzkim upodleniu i fizjologicznych konsekwencjach. Obraz jest bardziej dramatem psychologicznym, który stara się w realny sposób ukazać funkcjonowanie osób uzależnionych, ale także ludzi, którzy oferują im pomoc.
Różnica polega na tym, że większość bohaterów produkcji nie chce brać i podjęła decyzję o detoksie. Siła filmu nie tkwi w epatowaniu degrengoladą, a bardziej w opanowanym i metodycznym przedstawieniu emocjonalnych skutków całej sytuacji. Przedstawia pacjentów jako osoby z krwi i kości, które muszą w celu wyjścia na prostą być często bezwzględne w stosunku do siebie, ale także otoczenia. To samo tyczy się opiekunów i lekarzy. Ich metody mogą wydawać się niemalże nieludzkie, ale jak pokazuje praktyka, są one koniecznością w walce z uzależnieniem.
„…jestem przeciw” – kino minimalistyczne
Główną zaletą dzieła „… jestem przeciw” jest jego niemalże dokumentalny charakter. Nie ma żadnych upiększeń czy filmowych trików. Nie ma artystycznych, narkotycznych wizji ani tanich, dramatycznych chwytów, starających się na siłę zaangażować widza. Są suche fakty i wydarzenia zarejestrowane na taśmie filmowej. Obraz posiada dwie linie narracyjne, które płynnie się przeplatają. Pozwala to na lepsze śledzenie fabuły oraz zrozumienie zachowania bohaterów. Umiejscowienie ich losów na osi czasu jest przejrzyste i logiczne. Mimo że w produkcji wzięło udział wielu znanych i doświadczonych aktorów takich jak Daniel Olbrychski, Zbigniew Zapasiewicz czy Ewa Dalkowska to jednak wiele scen sprawia wrażenie nakręconych z udziałem naturszczyków.
Widoczne jest to zwłaszcza podczas sekwencji polemiki Jacka z pozostałymi pacjentami. Ten swoisty sąd nad uciekinierem stanowi oś filmu, decydującą o jego tempie. Finał jest burzliwym popisem sztuki aktorskiej w wykonaniu Rafała Wieczyńskiego. Dokumentalny styl zdaje się jedynym słusznym wyborem, nadając produkcji autentyzm. Niestety jej ostateczny wydźwięk nie nastraja optymistycznie, a towarzyszący seansowi mroczny klimat beznadziei potęguje wykorzystanie utworów legendy polskiej zimnej fali, czyli zespołu „Siekiera”. To w dużej mierze właśnie ten specyficzny, surowy nastrój jest tym, co pozostaje w pamięci po obejrzeniu „…jestem przeciw”.