„Pewien Mickey” – amerykańska Nowa Fala

Pewien Mickey

 

Tytuł: „Pewien Mickey” (oryg. „Mickey One”)

Rok produkcji: 1965

Reżyseria: Arthur Penn

Obsada: Warren Beatty, Alexandra Stewart, Hurd Hatfield, Jeff Corey i inni

 

 

 

 

 

Zanim reżyser Arthur Penn i aktor Warren Beatty podjęli współpracę w celu zrealizowania kultowego „Bonnie i Clyde”, dwa lata wcześniej nakręcili film „Pewien Mickey” – skromną historię opowiadającą o losach amerykańskiego komika. Obraz, mimo iż w całości zarejestrowany w Stanach Zjednoczonych, bardziej przypomina dzieła francuskich nowofalowych twórców Jean-Luca Godarda i Françoisa Truffauta z ich najlepszego okresu niż typową hollywoodzką produkcję.

„Pewien Mickey” – zarys fabuły

Mickey to młody mężczyzna polskiego pochodzenia odnoszący sukcesy w branży komediowej. Unikalny styl, wyważona pewność siebie i sceniczny urok są jego największymi atutami. Z nieznanych powodów ucieka z Detroit do Chicago, by tam kontynuować karierę standupera. Na początku boi się rozgłosu, ponieważ nadmierna sława mogłaby sprowadzić na niego kłopoty.

Amerykańska wrażliwość ubrana w nowofalowy smoking

Warren Beatty nigdy nie krył swojej fascynacji francuską Nową Falą. Arthur Penn, znany w tamtym okresie jedynie z kameralnego dramatu „Cudotwórczyni” z Anne Bancroft w roli głównej, również podzielał zachwyty aktora nad tą filmową materią. Panowie bardzo szybko doszli do porozumienia, a scenariusz, jaki zaoferował im Alan Surgal, jedynie utwierdził ich w przekonaniu, że muszą nakręcić ten obraz.

Pewien Mickey film recenzja

W konsekwencji stworzyli film niezwykle tajemniczy, piękny formalnie, bogaty w nowatorskie pomysły, a przede wszystkim trudny do jednoznacznej interpretacji. Duża w tym też zasługa wybitnego francuskiego operatora Ghislaina Cloqueta, odpowiedzialnego za zdjęcia do między innymi „Błędnego ognika” Louisa Malle’a, „Panienek z Rochefort” Jacquesa Demy’ego, „Tess” Romana Polańskiego. Jego wiedza i umiejętności sprawiły, że „Pewien Mickey” zdecydowanie bardziej przypomina francuski nowofalowy produkt niż typowy amerykański obraz o zabarwieniu sensacyjnym.

Film noir jako drugi element formalnej układanki

Amerykański pisarz i dziennikarz Andrew Nette wytypował film „Pewien Mickey” jako jeden z dziesięciu najlepszych i jednocześnie najbardziej niedocenionych z gatunku noir/neo-noir z okresu późnych lat 50. i wczesnych 60. XX wieku. Ponadto zauważył, iż pomimo dynamicznych zmian zarówno na płaszczyźnie narracyjnej, jak i stylistycznej tamtej ery kina, obraz Arthura Penna broni się innowacyjnością i jest ponadczasowym zjawiskiem.

W 1974 roku, dziewięć lat po premierze omawianej produkcji, słynny amerykański reżyser, choreograf, tancerz i aktor Bob Fosse zrealizował kameralny dramat „Lenny” z wybitną kreacją Dustina Hoffmana. Podobieństwa do filmu Arthura Penna widać gołym okiem, z tą tylko różnicą, że obraz twórcy „Kabaretu” zdobył aż sześć nominacji do Oskara, natomiast wyprzedzający swój czas „Pewien Mickey” został zauważony jedynie na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji, nie otrzymując żadnej nagrody.

Mickey One film

“Pewien Mickey” – muzyka Eddiego Sautera i Stana Getza

Do pierwszego spotkania obu artystów doszło w 1961 roku. Stan Getz rejestrował właśnie swój kolejny album „Focus”. Przez długi czas nie był zadowolony z ogólnego zarysu materiału. Po upływie kilku dni polecono mu wybitnego aranżera Eddiego Sautera. Współpraca między nimi przebiegła na tyle pomyślnie, że saksofonista Getz umieścił „Focus” na szczycie swoich muzycznych dokonań. Ich drugie jazzowe dziecko –ścieżka dźwiękowa do filmu „Pewien Mickey” – jest albumem równie wybornym, a dzięki ulokowaniu w poszczególnych nagraniach dialogów z filmu, zyskuje jeszcze więcej instrumentalnego kolorytu. Większość partii saksofonu została zaimprowizowana, a reedycję wydawnictwa z 1998 roku opatrzono w dodatkowe utwory.

„Pewien Mickey” – rozgrzewka przed „Bonnie i Clyde”

Zanim przystąpiono do prac nad „Bonnie i Clyde”, trzydziestoletni wówczas Warren Beatty, będący jednocześnie producentem filmu, na stołku reżysera widział wspomnianego wcześniej Françoisa Truffauta. Francuski twórca uznał jednak, że nie pasuje do tej produkcji. Rozgoryczony Beatty kompletnie nie miał pomysłu na to, komu powierzyć tę zaszczytną funkcję. Na ekranach kin gościła właśnie „Obława” w reżyserii Arthura Penna, który na potrzeby tego przedsięwzięcia zaangażował Marlona Brando i nikomu wówczas nieznanych Roberta Duvalla, Roberta Redforda i Jane Fondę.

Film odbił się szerokim echem, co nie umknęło uwadze debiutującemu w roli producenta Beatty’emu. Arthur Penn z początku był niechętny realizacji „Bonnie i Clyde”. Uważał całą historię za niewartą uwagi, jednak zaangażowanie Beatty’ego było na tyle silne, że reżyser dał się przekonać. Z przymrużeniem oka można więc stwierdzić, że gdyby nie „Pewien Mickey”, nie doszłoby do ponownego spotkania tych dwóch wielkich osobowości kina, co w efekcie odebrałoby nam przyjemność obcowania z arcydziełem, jakim bez wątpienia jest „Bonnie i Clyde”.

Bibliografia:

Nette A., „10 Underappreciated American Noirs of the Late 1950s and the 1960s”, [dostęp: 4 stycznia 2022], crimereads

Vishnevetsky I., „Before Bonnie And Clyde, Arthur Penn and Warren Beatty brought the New Wave to Chicago”, [dostęp: 4 stycznia 2022], avclub

Ebert R., „Lenny”, [dostęp: 4 stycznia 2022], rogerebert

Avatar photo

Aleksander Biegała

Absolwent Uniwersytetu Łódzkiego na kierunkach Pedagogika społeczna oraz Dziennikarstwo i Komunikacja społeczna. Przenosi wybrane filmy na grunt muzyczny. Regularnie publikuje artykuły dla portali Plaster Łódzki i Kinomisja Pulp Zine. W kinie najbardziej ceni jego żeński element, a "Kobieta z wydm" Hiroshiego Teshigahary to dla niego wyznacznik obrazu doskonałego.