„Diuna” – blockbuster, który nie jest blockbusterem

Diuna

 

Tytuł: „Diuna”

Tytuł oryginalny: „Dune”

Rok produkcji: 2021

Reżyseria: Denis Villeneuve

Obsada: Timothée Chalamet, Rebecca Ferguson, Oscar Isaac, Jason Momoa, Stellan Skarsgård, Zendaya i inni

 

 

 

W dzisiejszych czasach określenie „blockbuster” kojarzy się głównie z kinem superbohaterskim, które obejmuje produkcje takich wytwórni, jak np. Marvel bądź DC (mimo że według definicji, blockbusterem jest film, który odniósł sukces kasowy, niezależnie od gatunku). Zazwyczaj blockbustery traktuje się jako zwyczajną rozrywkę. Może nie mają one wybitnego scenariusza ani nad wyraz kompleksowych bohaterów, jednak imponują aspektami technicznymi, które nierzadko zostają wyróżnione nominacjami do różnego rodzaju nagród lub otrzymują najbardziej prestiżowe statuetki. Wyjątkiem przełamującym stereotyp typowego blockbustera, była trylogia „Władcy Pierścieni” (2001-2003, reż. Peter Jackson). Nie tylko podbiła ona ceremonie rozdania nagród, ale również stała się jedną z najlepszych filmowych adaptacji książek w historii kina. Od tego momentu blockbustery znów wpadły w spiralę filmów „superhero”… Aż do chwili pojawienia się „Diuny”.

„Diuna” – ponadczasowe dzieło kultury

Scenariusz filmu powstał na podstawie powieści Franka Herberta o tym samym tytule, z roku 1965, której fabuła prezentuje się następująco: Daleka przyszłość. Arrakis (zwana Diuną) to najważniejsza planeta we wszechświecie, stanowiąca jedyne źródło melanżu, przyprawy niezbędnej do przetrwania. Zostaje ona przejęta przez szlachetny ród Atrydów, którzy wpadają w pułapkę zastawioną przez Harkonnenów. Jest to uniwersalna, ponadczasowa powieść fantasy/science fiction, będąca inspiracją dla takich artystów jak np. George Lucas. W ramach ciekawostki warto wspomnieć, że autorem ilustracji do książkowej „Diuny” jest Polak – Wojciech Siudmak.

Diuna książka

Okładka do książki “Mesjasz Diuny”, grafika: Wojciech Siudmak

„Diuna” – podejście pierwsze

W latach siedemdziesiątych, nakręcenia „Diuny” podjąć chciał się Alejandro Jodorowsky. Nie zależało mu jednak na wiernym odwzorowaniu powieści ani nawet na dostosowaniu jej do filmowego standardu – zamiast tego, chciał on zupełnie przebudować fabułę. Jednym z jego pomysłów było to, aby Paul, główny bohater, był autentycznym mesjaszem zrodzonym z matki dziewicy, co zupełnie przeczyło idei Herberta. Poza zupełnym odjazdem fabularnym, projekt Jodorowskiego okazał się olbrzymim problemem już na polu produkcyjnym. Scenariusz był grubości książki telefonicznej (natomiast standard określony przez wytwórnie wynosił dwie godziny), a księga grafik koncepcyjnych liczyła blisko trzy tysiące stron.

Za większość ścieżki dźwiękowej miał odpowiadać zespół Pink Floyd, a do obsady planowano zaangażować takie osobistości jak Mick Jagger, Orson Welles oraz… Salvador Dali. Niestety, „Diunę” Jodorowskiego pogrążyły problemy finansowe i ostatecznie film nigdy nie powstał. Aczkolwiek, było to na tyle olbrzymie przedsięwzięcie, że w 2013 roku pojawił się dokument pt. „Jodorowsky’s Dune”, opowiadający o tej nieudanej adaptacji.

Diuna Jodorowsky

„Diuna” – pierwsza adaptacja

W 1984 roku za ekranizację „Diuny” zabrał się David Lynch i ta produkcja pojawiła się na ekranach kin, w przeciwieństwie do swojej poprzedniczki. Niestety, nie był to oczekiwany przez wielu sukces. Fabuła została boleśnie spłycona, efekty specjalne, delikatnie mówiąc, pozostawiały wiele do życzenia, scenografia i design postaci przypominały niskobudżetową wersję „Gwiezdnych wojen”, a scenariusz to jedna wielka nadmierna ekspozycja, która pozbawiła „Diunę” jej wyjątkowego mistycyzmu oraz nieustannie czającej się w cieniu intrygi. Wyglądało to tak, jakby twórcy nie udźwignęli ciężaru, jakim finalnie okazała się być ikoniczna powieść Herberta. Lynch jest świadomy tej porażki. Jak sam powiedział w wywiadzie dla THR – nie był to film, który chciał stworzyć.

Diuna 1984 David Lynch

„Diuna” – wyczekany sukces

„Sicario” (2015), „Nowy początek” (2016), „Blade Runner 2049 (2017)… To z tych produkcji zasłynął Denis Villeneuve. Patrząc na jego filmowy dorobek, moment, w którym wierny wyznawca zasady „show, don’t tell” miałby podjąć decyzję o ekranizacji „Diuny”, był tylko kwestią czasu. Projekt zapowiadał się bardzo obiecująco już od pierwszej chwili, kiedy pojawiła się informacja o jego powstaniu. Od ogłoszenia obsady, przez pierwsze zdjęcia z planu, aż po zwiastuny, „Diuna” Villeneuve’a nieustannie podnosiła oczekiwania nie tylko fanów dzieła Franka Herberta, ale również tych miłośników kina, którzy wcześniej z „Diuną” nie mieli nic wspólnego. Gdy nadszedł moment premiery i świat zgodnie zasiadł w salach kinowych, okazało się, że wreszcie, po pięćdziesięciu latach od pierwszych rozmów na temat przeniesienia tej ponadczasowej powieści na ekran, po pierwszej szalenie nieudanej filmowej adaptacji, „Diuna” dostała to, na co zawsze zasługiwała.

„Diuna” – poza schematami

Wraz z rozpoczęciem filmu, delikatnymi podmuchami wiatru muskającymi złocisty piasek pustyni zmieszany z przyprawą, spokojnym, aczkolwiek stanowczym głosem Chani (Zendaya), który wprowadza publiczność w nowy świat, reżyser niepostrzeżenie łapie odbiorcę za nogi, powoli ciągnie w stronę pyłowego wiru, zostawiając go pośród piaskowych wydm, na długo zanim widz orientuje się, że nie może oddychać. A potem zdaje sobie sprawę, że wcale nie chce. To, co dzieje się na ekranie wystarcza, aby przeżyć.

„Diuna” nie stoi akcją, a bohaterami i otoczeniem. Szlachetny ród Atrydów to wyjątkowa grupa ludzi, którzy skutecznie przełamują stereotyp toksycznej i bezwzględnej królewskiej rodziny. Relacja Leto (Oscar Isaac) z Paulem (Timothée Chalamet) nie ma nic wspólnego z powszechnym motywem ojca zmuszającego swojego dziedzica do przejęcia po nim władzy. Zamiast tego Leto stanowi połączenie rozważnego przywódcy i kochającego ojca, który nie traktuje Paula, jakby był narzędziem mającym za zadanie pójść w jego ślady, ale jak syna. Bo, jak sam mówi, nigdy nie potrzebował od niego niczego więcej.

Diuna 2021 recenzja

Lady Jessica (w tej roli fenomenalna Rebecca Ferguson) stanowi nieco bardziej skomplikowane, aczkolwiek równie wyjątkowe ogniwo. Przejęła na siebie obowiązek przekazania Paulowi nauk zakonu Bene Gesserit, mimo jawnych sprzeciwów Matki Wielebnej (Charlotte Rampling). Jak każda matka, drży o bezpieczeństwo oraz życie swojego syna, jednocześnie starając się walczyć ze strachem i robić to, co uważa za słuszne.

Sam Paul jest postacią bardzo interesującą. Daleko mu do powszechnego modelu młodego, nieco pyszałkowatego następcy tronu, rwącego się do każdego pojedynku. Zamiast tego, Paul waha się pomiędzy nastoletnią beztroską, a byciem godnym dziedzicem, który pewnego dnia przejmie władzę po Leto (tymczasem młody Atryda nawet nie jest do końca pewien, czy w ogóle chce zostać przywódcą). Boryka się również z brzemieniem w postaci miana mesjasza, którym okrzyknęły go kapłanki Bene Gesserit, proroczymi snami oraz wizjami przedstawiającymi tajemniczą dziewczynę, której nigdy nie spotkał…

Każda z postaci stoi na własnych nogach. Zarówno charyzmatyczny Duncan Idaho (Jason Momoa), surowy Gurney Halleck (Josh Brolin), cała armia Fremenów, jak i budzący wstręt baron Harkonnen (Stellan Skarsgård), stanowią osobne jednostki, w które łatwo jest uwierzyć i, przede wszystkim, zapadają w pamięć. Nie są tylko kukłami mającymi za zadanie za zadanie uzupełnić luki w tle. Patrząc na ilość bohaterów, trzeba przyznać, że osiągnięcie takiego efektu jest dość imponujące, za co scenarzystom należy się głęboki ukłon.

Film Diuna

„Diuna” – cisza jeszcze nigdy nie była tak głośna

Jako osoba, która nigdy nie miała styczności z powieścią Herberta, nie mam absolutnie żadnych zarzutów co do poprowadzenia fabuły przez Villeneuve’a. Niespieszna, subtelna podróż przez nieznaną rzeczywistość, w której każdy cień jednocześnie wabi i budzi niepokój zakorzeniony gdzieś głęboko w ciele widza. Próżno szukać tu efekciarskich scen akcji czających się za każdym rogiem – przez całe dwie i pół godziny, dochodzi do zaledwie jednej bardziej dynamicznej sekwencji, w momencie najazdu na Arrakis, tylko dlatego, że jest ona niezbędna dla fabuły, a nie po to, by zaskoczyć lub zainteresować widza, ponieważ film radzi sobie świetnie bez tych zabiegów. Najciekawsze i najistotniejsze kwestie nie kryją się w dialogach, a między nimi – w szumie wiatru, muzyce (skomponowanej przez legendarnego Hansa Zimmera) oraz ciszy, głośniejszej niż jakikolwiek wybuch.

Warto wspomnieć też o kwestii wizualnej. Można pokusić się o stwierdzenie, że zdjęcia są osobnym bohaterem tego filmu “Diuna” – Greig Fraser zdołał stworzyć z każdego, nawet najkrótszego, ujęcia osobne dzieło sztuki. Podobnie postarano się przy efektach specjalnych, które skutecznie wcieliły w życie przedmioty oraz pojazdy, o jakich nawet nam się nie śniło, przy czym każdy z nich wyglądał, jakby został własnoręcznie zbudowany przez twórców na planie. Na równie gromkie brawa zasługują twórcy kostiumów – niewątpliwie poświęcili oni długie miesiące na zaprojektowanie filtrfraków – specjalnych kombinezonów wytwarzanych przez Fremenów, chroniących przed utratą wody na pustyni. Jedynym drobnym mankamentem był fakt, że niektóre ciemne sceny wydały mi się zrealizowane w nazbyt niskiej tonacji barw.

Największa moc „Diuny” leży w tym, że wymaga ona od widza naprawdę wiele. Potrzeba cierpliwości i niezwykłej uwagi, aby móc w pełni docenić majestat tego filmu. Lecz jednocześnie warto pamiętać też o tym, że „Diuna” potrafi to docenić oraz należycie wynagrodzić.

Premiera drugiej części zaplanowana jest na drugą połowę przyszłego roku. Patrząc na to, że „Diuna” jest zdecydowanie jednym z najlepszych filmów ostatniej dekady, mogę przysiąc z ręką na sercu, że jest to jedyny sequel, którego się nie boję, a wręcz przeciwnie – czekam na niego z niecierpliwością.

Avatar photo

Karolina Chmiel

Karolina Chmiel - uczennica Wrocławskiej Szkoły Filmowej Mastershot, absolwentka Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia im. Witolda Lutosławskiego w Nysie, wystąpiła jako epizodystka w filmie pt. „Moje wspaniałe życie” Łukasza Grzegorzka. Jej ulubionym reżyserem jest Quentin Tarantino, większość wolnego czasu spędza w kinie, a w chwilach między seansami trenuje brazylijskie jiu-jitsu.