„The Doors” – historia legendarnego Jima Morrisona
Tytuł: “The Doors”
Rok produkcji: 1991
Reżyseria: Oliver Stone
Obsada: Val Kilmer, Meg Ryan, Kyle MacLachan, Frank Whaley, Kevin Dillon, Kathleen Quinlan i inni
„Kiedy Morrison umarł w 1971 roku, to wydarzenie było dla mnie tym, czym dla innych dzień śmierci Kennedy’ego” – powiedział Oliver Stone, reżyser monumentalnej filmowej biografii lidera grupy „The Doors”. Zrealizowany z niekłamanym podziwem dla głównego bohatera obraz stanowi portret wizjonera, poety i piosenkarza, którego pragnienie przekraczania kolejnych granic okazało się równie nieokiełznane co destrukcyjne. Postać Morrisona fenomenalnie wykreował na ekranie Val Kilmer, a jego partnerkę zagrała Meg Ryan.
„The Doors” i kino Olivera Stone’a
Oliver Stone to reżyser tworzący kino subiektywne, które pozostaje mocno osadzone w osobistych doświadczeniach twórcy. Słynne filmy o Wietnamie na czele z „Plutonem” i obrazy zaangażowane politycznie są efektem udziału autora w wojnie oraz konsekwencji tego przełomowego w jego biografii wydarzenia. Niesłychanie głośne dzieło „Urodzeni mordercy” to z kolei wyraz krytycznej refleksji Stone’a nad amerykańską kulturą od zawsze gloryfikującą silnych, stosujących przemoc bohaterów. „The Doors” stanowi natomiast zarówno wyraz uwielbienia reżysera dla swojego idola – Jima Morrisona, jak i subiektywny obraz rewolucji kulturowej w USA na przełomie lat 60. i 70., której amerykańska grupa rockowa stała się jednym z nieśmiertelnych symboli.
Film „The Doors” wpisuje się również w zamiłowanie Stone’a do konstruowania filmowych portretów słynnych postaci. W tym samym 1991 roku powstał „JFK” o prezydencie Kennedy’m, w 1995 roku „Nixon”, po 2000. roku reżyser zrealizował zaś „Aleksandra”, „W.” i „Snowdena”. Warto podkreślić, że za każdym razem mamy do czynienia z wizerunkiem bohatera mocno przefiltrowanym przez osobiste sympatie i poglądy twórcy, sytuującym postać w konkretnym porządku wartości. Nie inaczej jest z postacią Jima Morrisona, ikony poszukiwania absolutnej wolności w życiu i w sztuce.
Film „The Doors” – Jim Morrison i legendarny zespół
Film “The Doors” nie stanowi całościowej biografii Jima Morrisona, skupia się bowiem na sześciu latach: od 1965 roku (momentu założenia zespołu) do 1971 roku (śmierci charyzmatycznego lidera grupy). W fabułę zostały jednak wplecione retrospekcje z dzieciństwa bohatera, a właściwie jedno wspomnienie, które stanowi kluczowe kształtujące jego życie doświadczenie. Jest to sekwencja otwierająca film przy akompaniamencie słynnego przeboju „Riders on the Storm”. Oto widzimy, jak mały Jim wraz z rodzicami i rodzeństwem przemierza samochodem pustynię Nowego Meksyku i nieoczekiwanie staje się świadkiem śmiertelnego wypadku. Na jego oczach umiera wiekowy Indianin, którego postać będzie odtąd pojawiać się w wizjach Morrisona.
Inne kadry z życia muzyka przed założeniem zespołu przedstawiają pustynne jaszczurki, ponieważ Morrison był zafascynowany tymi zwierzętami i nazywał siebie „królem jaszczurem”. Widzimy również migawkowe sceny z uniwersyteckiej przygody artysty, kiedy w Nowym Jorku bez powodzenia próbuje kręcić filmy zainspirowane filozofią Fryderyka Nietzschego. I wreszcie jego spotkanie z Rayem Manzarkiem (w tej roli Kyle MacLachlan), którego owocem jest założenie legendarnego zespołu „The Doors” o wieloznacznej nazwie zaczerpniętej z książki Aldousa Haxleya „Drzwi percepcji”.
Od tego momentu zaczyna się błyskawiczna podróż Jima Morrisona i jego zespołu na muzyczne szczyty. Strategia skandalu wywołująca na przemian zachwyt i zgorszenie publiczności w końcu owocuje wylansowaniem pierwszego przeboju „Light My Fire” bijącego wszelkie rekordy popularności. Zbuntowana Ameryka drugiej połowy lat 60. dosłownie szaleje na punkcie swojego idola. Nieustanne życie na krawędzi, ciągły narkotykowy trans i wyczerpujące koncerty mają swoją cenę. W łóżku muzyka pojawiają się coraz to nowe kochanki, co doprowadza do awantur z ukochaną Pam (Meg Ryan). Organizm buntuje się z powodu nadmiaru używek, świat zaczyna się mu wymykać z rąk…
„The Doors” – portret charyzmatycznego muzyka
Osią konstrukcyjną filmu „The Doors” jest niezwykła postać Jima Morrisona, w którego rewelacyjnie wcielił się Val Kilmer. Cała filmowa narracja ma charakter subiektywny, nieustannie skupiając się na bohaterze i pokazując świat jedynie z jego punktu widzenia. Stone tworzy na ekranie mit Morrisona, ukazując go jako postać nadzwyczajną, związaną ze światem duchów i magii. Jego pobyt na pustyni z grupą najbliższych przyjaciół tuż przed pisaniem muzyki wydaje się nawiązywać do biblijnej historii Chrystusa, który zanim rozpoczął nauczanie, oddalił się ze swoimi apostołami na bezludzie.
Koncerty Morrisona to nie zwyczajne imprezy muzyczne, ale widowiska przypominające rytualne obrzędy. Bohater porywa tłumy, jest nie tyle wokalistą, ile szamanem, wykonującym pradawny indiański taniec. Figura Indianina jest zresztą w twórczości Stone’a znacząca i symboliczna, stanowi oznakę pierwotnej niewinności Ameryki jeszcze nieskażonej brutalnością najeźdźców. Morrison z filmu „The Doors” nie tyle robi karierę, ile realizuje misję docierania do młodych umysłów i serc, czemu sprzyja wszechobecna atmosfera kontestacji. Jest niczym mroczny mityczny bóg Dionizos wprowadzający swoich odbiorców w hipnotyczny trans. Nie interesuje go zarabianie pieniędzy, dlatego reaguje furią na sprzedanie wielkiego hitu „The Doors” do reklamy.
Jego charyzma bierze się również z niesłychanego wyczucia własnej publiczności. Jak sam mówi, ludzie przychodzą na koncerty nie po prostą rozrywkę, ale dlatego, iż pragną dotknąć czegoś transcendentnego. Val Kilmer stworzył w filmie „The Doors” postać wymykającą się prostym kategoryzacjom, ponieważ jest to bohater w pewnym sensie nierzeczywisty. To fenomen, którego wszystkie życiowe błędy wydają się niknąć w autentycznym dążeniu do absolutnej wolności.
„The Doors” i śmierć Morrisona
Warto zwrócić uwagę na interesującą konstrukcję fabuły „The Doors”, która odzwierciedla przewodni motyw fascynacji Morrisona śmiercią. Początkowe kadry, ukazujące sytuację jeszcze przed rozpoczęciem właściwej akcji, to obraz ukrytego w mroku bohatera piszącego tekst piosenki „The Movie”, o jakże znaczących słowach, stanowiących doskonałe preludium obrazu:
„Film rozpocznie się za pięć minut
Zapowiedział beznamiętny głos.
Osoby bez miejsc zaczekają na następny pokaz.
Powoli weszliśmy do holu.
Audytorium było ogromne i milczące.
Gdy usiedliśmy w ciemności, głos kontynuował.
Program na dzisiejszy wieczór nie jest nowy.
Widzieliście go już wiele, wiele razy.
Widzieliście swoje narodziny, życie i śmierć.
Możecie sobie przypomnieć całą resztę.
Czy świat był dla was dobry, gdy umieraliście?
Czy można na nim oprzeć film?”
Odczytywane przez głos spoza kadru słowa stanowią zapowiedź filmu-biografii, jednak można wywnioskować, że chodzi tu o szczególny pokaz – film, który wyświetla się człowiekowi tuż przed śmiercią. Przypuszczamy więc, że mamy do czynienia z życiorysem już definitywnie zakończonym. Czy to Morrison przygląda się swojej historii z za światów?
Co więcej, Stone buduje w „The Doors” podwójną klamrę obejmującą fabularny ciąg zdarzeń. Motyw śmierci rozpoczyna bowiem i kończy również właściwą akcję filmu. Mały chłopiec dostrzega zakrzepłą strugę krwi na twarzy martwego Indianina, a widz w finale obrazu widzi identyczną smugę na grobowym pomniku Morrisona.
Śmierć wydaje się w filmie „The Doors” najwyższym rodzajem wtajemniczenia, ostateczną, wyjaśniającą wszystko prawdą. I paradoksalnie właśnie przedwczesna śmierć Morrisona przydziela mu zdaniem Stone’a właściwe miejsce w historii. Świadczy o tym ostatnia sekwencja zdjęć nakręconych na cmenatrzu Pere-Lachaise w Paryżu. Kamera przesuwa się powoli po grobach Georgesa Bize, Oscara Wilde’a, Marcela Prousta, Sarah Bernhardt i Honore Balzaca. A zza kadru słyszymy męski głos odczytujący słowa Morrisona: „śmierć czyni z nas anioły i daje nam skrzydła w miejsce ramion gładkie jak szpony kruka”.
Literatura:
P. Włodek, „Oliver Stone – Ameryka oskarżona”, [w:] „Mistrzowie kina amerykańskiego. Współczesność”, pod red. Ł. A. Plesnara i R. Syski, Kraków 2010.